Tuesday 30 June 2009

mon cheri

chcąc zdążyć przed południowym prażącym słońcem, rankiem wybrałam się z chłopcami na targ po warzywa i inspiracje. z naszej kolorowej wyprawy owocowo-warzywnej przywieźliśmy mnóstwo skarbów - darów lata... soczyste i jędrne pomidory, chyba ostatnie w tym sezonie wysmukło-zielone szparagi, ociężałego od soku i pestek pękatego Pana Arbuza, słoneczne morelki, dojrzałe truskawki, no i oczywiście najdroższy skarb - złotoamarantowe, słodziutkie czereśnie! wróciwszy do domu zmęczeni upałem urządziliśmy sobie owocową uczto-sesję. i choć rekwizyty miały pozostać nietknięte do czasu podwieczorku, niestety zostały ukradkiem zjedzone przez moje szkraby w trakcie obróbki komputerowej tej oto smakowitej sesji!






tyle było i nic już nie zostało, więc kapelusz na głowę włóż








więcej zdjęć z chłopcami już teraz na ich blogu w poście pod tytułem "moje 3 czeresienki" :)

mój sen o Warszawie

mój sen o Warszawie śnił mi się już jakiś czas temu, ale dzisiaj powrócił z otchłani pamięci abym o nim opowiedziała w fotoobrazkach. a wszystko zaczęło się od zaczarowanej dorożki, zaczarowanego dorożkarza i konia... owinąwszy się w ciepły pled usiadłam tuż za woźnicą i ruszyliśmy powoli wybrukowanymi uliczkami Starego Miasta, mijąjąc kolorowe kamiennice z wdzięcznym stukotem podków, naszego smutnego jabłkowitego kiedyś-rumaka stepowego, w tle. miasto jeszcze spało po nocnej burzy, która spędziła sen z powiek niejednemu mieszkańcowi tego miasta. echo stukotu kół dorożki i kopyt konia rytmicznie odbijało się od ścian kolorowych domów stojących murem wzdłuż wąskich uliczek. oparłszy głowę o coś w rodzaju zagłówka patrzyłam na dachy i kominy gęsto upstrzone nawpół drzemiącymi gołębiami - wiecznymi mieszkańcami Starego Miasta. teraz przyglądałam się oknom, okienkom, lufcikom i balkonom. przystrojone kwiatami surfinii i pelargonii zwisającymi niczym girlandy z metalowych, rzeźbionych arcydzieł balkonowych idealnie pasowały do barwnych fasad kamiennic. tak malownicze widoki są tylko na Starym i Nowym Mieście, do którego powoli zbliżała się zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, koń i ja. na Nowym Mieście restauratorzy rozstawiali stoliki, rozkładali zwinięte na czas burzy parasole, zaczynał się dzień, zewsząd dochodziły odgłosy przygotowań do śniadań, brunchy i innych lunchy. taka miejska muzyka, melodia porannej krzątaniny, przyjemny brzęk filiżanek z aromatyczną latte, metaliczny dźwięk dzbanków z gorącą herbatą, zapach świeżych bułeczek z konfiturą brzoskwiniową... rozmarzyłam się w tym nowomiejskim zgiełku mijając arkady hotelu Le Regina (polecam wnętrza) i nawet nie zauważyłam, gdy zaczarowana dorożka zatrzymała się przed dobrze mi znaną bramą... bramą mojego snu!












Monday 29 June 2009

na murawie

dziś popołudniu dostałam niecodzienne zaproszenie... na mecz... od moich trzech synów. trawka świeżo skoszona, chodźmy Mamo pograć w piłkę! no i poszliśmy uzbrojeni w piłki i aparat oczywiście. murawa już tam była, na swoim miejscu, to jest na mojej kiedyś-łące, pachącej kwiatami i upstrzonej motylami. teraz jest tylko murawa... do gry w piłkę oczywiście (dopóki moja łaka nie odrośnie).





to tylko przedsmak meczu stulecia,
reszta fotorelacji na stronie moich chłopców.
jest na co popatrzeć. zapraszamy!

najmilsza chwila poranka

najmilsza chwila poranka: świadomość, że nie muszę nigdzie się spieszyć, słońce na tarasie, aromatyczna kawa z mlekiem i najnowszy numer Zwierciadła. w domu cisza - dzieciaki odsypiają wczorajszy piknik. nareszcie mam czas tylko dla siebie. czegóż chcieć więcej!? chwilo trwaj!








szkoda, że nie zawsze tak można. tak więc korzystam z niepowtarzalnej okazji poleniuchowania w w pzredostatnim dniu czerwcowego słońca przy lekturze ulubionego czasopisma, czego i Wam życzę!

Saturday 27 June 2009

moje miejsce...Żoliborz




my huckleberry friend...

czasem mamy ogromną potrzebę usiąść blisko z kimś bardzo bliskim sercu... by poczuć się lepiej, by milcząc zrozumieć siebie nawzajem, by znaleźć oparcie w drugiej osobie, by nasycić się czyjąś przychylną niemą obecnością, by wsłuchać się w bicie swoich serc i spokój oddechów, poczuć ciepło drugiego człowieka... tak właśnie się dzisiaj czuję, dlatego przymknąwszy powieki słucham przyjemnie sączących się dźwięków muzyki i słów ulubionej piosenki...

Moon river, wider than a mile
I'm crossing you in style some day
Oh, dream maker, you heart breaker
Wherever you're going, I'm going your way

Two drifters, off to see the world
There's such a lot of world to see
We're after the same rainbow's end, waiting round the bend
My huckleberry friend, moon river, and me

(moon river, wider than a mile)
(I'm crossing you in style some day)
Oh, dream maker, you heart breaker
Wherever you're going, I'm going your way

Two drifters, off to see the world
There's such a lot of world to see
We're after that same rainbow's end, waiting round the bend
My huckleberry friend, moon river, and me

Friday 26 June 2009

małe odkrycie. francuski blog

jak zwykle w szaro-deszczowy popołudnie szperałam w sieci w poszukiwaniu czegoś miłego dla oka i znalazłam. a wręcz dokonałam odkrycia - subtelny męski blog! piękne zdjęcia, miejsca, przedmioty, ogrody, a wszystko po francusku i we francuskim stylu. mogłabym oglądać bez końca. szkoda, że nie mogę przeczytać, blog jest niestety w języku, którym nie władam. mogę się tylko domyślać, o co w tym wszystkim chodzi - o piękno! zajrzyjcie tutaj... zachwyci Was jak i mnie!tym bardziej, że autorem jest niezwykle przystojny brunet...







wszystkie zdjęcia pochodzą z bloga gris-bleu.fr. od dziś mój stały adres we Francji!

Thursday 25 June 2009

spacerkiem po...

spacerkiem po wąskich uliczkach ciasno stojących barwnych kamiennic, gdzie okna sąsiadów zaglądają głęboko w swoje źrenice-okiennice, gdzie sznury z praniem łączą domy jak ręce zakochanych par spacerujących w dole po ulicy. dookoła kwiaty, balkony, latarenki i zapach oceanu. na pobliskim targu, kolorwym niczym paleta malarza, dostaję oczopląsu od ilości i wielorakości owoców morza, ryb wszelakiego gatunku oliwek. i znów nęcą nas morskie zapachy, smaki, kolory. wąskimi uliczkami kluczymy niczym po labiryncie aby dojść do nadbrzeża rzeki Nervion, gdzie jak brama do morza rozpościera się niezwykła, ażurowa konstrukcja - biskajski most gondolowy z XIX wieku (jeden z sześciu takich na świecie, konstrukcja w czymś przypomina paryską wieżę Eiffla). pogoda nas nie rozpieszcza, ale tak to już jest tu nad zatoką. jeszcze tylko ekscentryczny budynek Muzeum Guggenheima i można rozejrzeć się za jakimś miłym miejscem na posiłek...













A spacerowaliśmy po słynnym mieście Kraju Basków - Bilbao, które z aparatem osobiście zwiedzał mój mąż, i ja przed ekranem komputera oglądając pokazów slajdów z jego ostatniej hiszpańskiej wyprawy. Adios!