Friday 28 October 2011

kilka bardzo ważnych chwil

zacznę od końca... czyli od piątku!

28 października cztery lata temu zapukał do mych drzwi mały chłopczyk i wpatrując się we mnie małymi niebieskimi oczami powiedział nie otwierając ust: od dziś będę z Tobą na dobre i na złe, w słońce i w deszcz, gdy będziesz smutna i gdy wesoła, chora i zdrowa, młoda i stara... i teraz już sama nie wiem, kto z nas otrzymał większy dar życia, on czy ja? wiem jedno to najcenniejszy dar jaki kiedykolwiek dostałam od losu!

a w czwartek było pasowanie na ucznia chłopca, który od dawna czekał na ten ważny dzień. chłopca, który z niezwykłym entuzjazmem chodzi do szkoły i uczy się rozumieć świat. chłopca, który jak żaden inny chłopiec w naszej rodzinie pilnie odrabia lekcje jak tylko przekroczy próg domu. chłopiec, który od rana do wieczora wyśpiewuje hymn szkoły i dumnie paraduje w szkolnej koszulce.



a w następny czwartek kolejna ważna chwila - 7 urodziny świeżo upieczonego ucznia :)

Wednesday 26 October 2011

którędy chadzał król i rzymska opowieść

czyli spacerkiem po jesiennych Łazienkach Królewskich, do których trafiliśmy w ostatnią niedzielę przy okazji tej wystawy, o czym pisaliśmy też tutaj. w Łazienkach bywamy dość często i mimo, że w parku spędziłam wiele miłych spacerów, ciągle z przyjemnością tu wracam. pamiętam zdjęcia z dzieciństwa, gdy jako kilkulatka przychodziłam tu z mamą i z babcią karmić wiewiórki. od tamtej pory nic się nie zmieniło, ja tylko trochę podrosłam, a wiewiórki nie... dalej ufnie podają mi łapkę do wyciągniętej dłoni jakby pamiętały tą małą dziewczynkę w skafandrze koloru... (tu muszę się mocno zastanowić jakiego, bo wszystkie zdjęcia z tamtych lat były czarno-białe), niestety nie pamiętam jakiego. teraz moi chłopcy doznają tych samych przeżyć i chórem wołają, jak dawniej ja: Basia, Basia, Basia!

teraz doszedł jeszcze jeden element... fontanna z liści.
lubię takie zabawy z dziećmi i lubię,
gdy i wiatr przyłączy się czasem do naszej zabawy i zawiruje listowiem wokół mnie...

jesienne Łazienki mają swój niepowtarzalny urok i przyznacie, że są bardzo fotogeniczne...

mimo przeszywającego na wskroś zimna, zakochane młode pary
odważnie pozowały w złotej parkowej scenerii.
rozgrzany miłością sercom nie straszne jesienne chłody...

był i dumny paw, który jakoś nie wpadł w staw...

i najmilsze spotkanie na koniec spaceru... z końmi,
które jak okazało się lubią liściaste chipsy




a wieczorem była pewna cudowna rzymska opowieść przy przepięknej muzyce...

Sunday 23 October 2011

niezapowiedziana wizyta u pawia...

mieliśmy go odwiedzić już w zeszłym tygodniu, ale coś nam wypadło!
dziś wpadliśmy bez uprzedzenia, ale był i czekał!
trochę nas zaskoczył, a myśleliśmy, że będzie na odwrót!
kto taki, spytacie?
Pan Paw pędzla Józefa Wilkonia w Starej Kordegardzie




a potem był jeszcze spacer po jesiennych Łazienkach i spotkanie z końmi,
ale o tym następnym razem :)

Friday 21 October 2011

a co tam słychać na Żoliborzu?

pojawiło się kilka nowych miejsc na Starym Żoliborzu
okolice Placu Inwalidów i ul. Mickiewicza
dziś tylko przelotem, bom trochę w biegu
ale na pewno zatrzymam się tam
na dłużej na jakąś pyszną latte w najbliższym czasie



Wednesday 19 October 2011

jesiennych chwil łapanie...

po rodzaju kwiatów przed kwiaciarnią odliczam czas. dwa tygodnie temu jeszcze kolorowe astry. od kilku dni już tylko rozłożyste kępy żółtych i bordowych chryzantem i wianuszki z suszkami... no taka już kolej rzeczy, nic na to nie poradzisz...

wieczory spędzamy teraz przy dużym stole w jadalni, to nasze centrum dowodzenia. ja znad wyspy kuchennej wydaję rozkazy, a chłopcy z dwóch stron stołu odrabiają wspólnie lekcje (mimo, że każdy ma swoje biurko, wszyscy garną się do siebie). potem szybka zmiana dekoracji miejsce przy stole zamienia się w ucztę biesiadną, by później ustąpić miejsca mini pracowni plastycznej.

zdjęcia z sobotniej wyprawy do lasu. miał być piknik pod dębem, ale nie było (za zimno na pikniki pod chmurką). gorąca kawa w termosie i ciasto drożdżowe o mało nie wróciły nietknięte do domu.... przemarzliśmy na kość zbytnio ufając prognozom synoptyków!

w lesie nadal zielono, jesień dopiero zabiera się za przemalowywanie liści na żółto... widać jej się też nie bardzo chce.



lubię kiedy tata bierze najmłodszego na ramiona i idą podrygując i szurając głową o gałęzie drzew.
za chwilę nie będzie już kogo tak nosić...

klasztor kamedułów na Dewajtis, cel naszej wędrówki. tu będzie można odpocząć i rozgrzać się...

stare drewniane schody, po których kiedyś biegałam ja z siostrą podczas licznych spacerów po Lesie Bielańskim z rodzicami. teraz biegają tu moje dzieci. nigdy wcześniej nie pomyślałabym o tym...




czas szybko płynie, ani się obejrzę a będę tu spacerować z wnukiem w wózeczku :)

PS. i jeszcze kilka adresów wyszperanych w sieci w sam raz na jesienną aurę.
miejsce, do którego bardzo chciałabym kiedyś pojechać.
i zdjęcia, które mnie wprawiają w zachwyt.
i jeszcze coś ładnego dla artystycznych duszyczek.


Tuesday 18 October 2011

moja art terapia


kiedy przez dłuższy czas czegoś nie namaluję, nie napiszę, nie pokoloruję, nie ozdobię albo nie przemebluję, nosi mnie. nie mogę sobie miejsca znaleźć, nic mnie nie zadowala, nic mnie nie cieszy. dzień bez malowania, to stracony dzień. do cotygodniowych warsztatów jeszcze dwa dni, chyba nie wytrzymam.

czyżbym jednak miała rację zastanawiając się nad wyborem studiów na ASP. i dlaczego mamo/tato Was posłuchałam i poszłam zgłębiać tajniki ekonomii, rachunkowości i zarządzania? przecież to zupełnie nie moja bajka. to nie ekonomia mi w duszy gra, o nie.

rozsądek wziął górę nad marzeniami, a po wielu, wielu latach marzenia dają o sobie znać coraz bardziej intensywnie. dlatego nie popełnię tego błędu z moimi dziećmi, nie będę ich zmuszać do podejmowania decyzji wbrew sobie, do spełniania moich zachcianek kim by mogliby być w przyszłości. niech sami wybiorą swą drogę zgodnie z podszeptem wewnętrznego głosu, bo tylko wtedy człowiek jest szczęśliwy, gdy robi to co kocha....

przed Wami obraz, który powstał dziś przedpołudniem...
malowany akrylami i moją własną techniką, trochę palcami, trochę pędzlem, trochę serwetkami
moja indywidualna art terapia...
teraz mogę zająć się codziennością!


Akryl, 60x60

Friday 14 October 2011

uwaga! świeżo malowany konik

w poprzednim poście zadałam podchwytliwe pytanie, które jednak nie sprawiło Wam większego kłopotu, bo wszyscy od razu odgadli, że chodzi o konia!
a więc był sobie mały drewniany koń. kupiony kiedyś dawno temu przez moją siostrę na targu z rękodziełem w jakieś górskiej mieścinie. koń był czerwony w jaskrawo żółte kwiatki i choć sam w sobie był uroczy (bo my konie bardzo lubimy i zbieramy), to jednak jego ubarwienie już nie bardzo. dlatego parę dni temu koń został poddany domowej renowacji i z ognistego rumaka zmienił się w karego konisia z domieszką tarantowatą. pięknie wpasował się w kuchenny wystrój i wraz z deseczką - tabliczką informacyjną, cierpliwie czeka na kolejny element do kompletu, czyli pudełko na herbatę. ale to dopiero plany na najbliższe tygodnie!


a jak kolejno przechodził swe przeobrażenie możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach.


najpierw ognisty rumak został rozebrany (kółka) i dokładnie zamalowany czarną akrylową farbą

następnie naniosłam bazę pod ogon, grzywę i siodło...
a na koniec pozostało tylko wypełnienie karego wzorkami



teraz jest jak nowy i bardzo mi się podoba!
mam nadzieję, że siostra się nie pogniewa!