Friday 25 September 2009

kolekcjonerka

każdy choć raz w życiu coś kolekcjonował. zazwyczaj działo się to w czasach beztroskiego dzieciństwa. wówczas to ta zabawa w zbieractwo rzeczy przedziwnych, nierzadko zbędnych rozwija się najbardziej, by potem z czasem pozwolić kolekcjom umrzeć śmiercią naturalną naskutek zapomnienia, znudzenia, opatrzenia się... bądź rozwinąć skrzydła i przerodzić się w prawdziwą pasję życia. moje kolekcje z dzieciństwa to znaczki pocztowe, papierki od cukierków i czekolad, pocztówki z końmi i psami. niestety żadna z kolekcji nie przetrwała próby czasu i cierpliwości zbieraczki i z czasem została zaniechana wraz z nadejściem ery nowych zainteresowań muzyczno-literackich. wiek nastoletni zaowocował nowymi zbiorami - plakaty i fotosy muzycznych idoli, na szczęście kolekcja miała charakter tymczasowy i niejawny (to znaczy nie była rozwieszona na wszystkich czterech ścianach pokoju kolekcjonerki, lecz skrzętnie schowana w segregatorze, aby tam w niedługim czasie zginąć na skutek zapomnienia). wiek wczesno-akademicki zainicjował kolekcję lieratury pięknej, która przetrwała czasy burzliwej młodości kolekcjonerki i stanowi do dnia dzisiejszego główny obiekt mych zbiorów. na szczególną uwagę zasługuje kolekcja prawie wszystkich dzieł amerykańsko-rosyjskiego pisarza Vladimira Nabokova. warto przy tym dodać, iż nie jest to tylko pięknie prezentująca się na bibliotecznej półce kolekcja książek w twardych oprawach, lecz zbiór przeczytanych ze szczególną uważnością tytułów zasługujących na miano arcydzieł literatury.
dziś mogę powiedzieć, że oprócz kolekcji książek bez których nie wyobrażam sobie mojego życia, nie jestem zainteresowana gromadzeniem czegokolwiek materialnego, no może z wyjątkiem kartek z życzeniami od bliskich memu sercu osób. zdecydowanie preferuję niedotykalne, ulotne kolekcje wspomnień, mgnień, olśnień, westchnień i zachwytów, nie zajmujące wiele miejsca w szufladach, skrzyniach, szkatułkach, czy półkach... jedynie moje myśli! ewentualnie kadry fotografii... jak te poniżej!

Klon Złotolisty


Karminowy Dziki Winobluszcz

Tulipanowiec Zwyczajny
ot i cała moja jesienna kolekcja!
życzę wszystkim miłego i słonecznego weekendu!

Thursday 24 September 2009

esencja minimalizmu

od pewnego czasu, prawdopodobnie będąc pod niemałym wpływem pewnej lektury o minimalistycznym stylu życia, o której pisałam już wcześniej tutaj, zachwyca mnie piękno prostych rzeczy, form a przede wszystkim wnętrz. i tak jakoś się składa, że szukając inspiracji w sieci, wszystkie moje ścieżki prowadzą do skandynawskich projektantów. zachwyca mnie jasność, prostota i surowość, a przede wszystkim naturalność przedmiotów, ubrań i domów. dużo wolnej przestrzeni i kilka naprawdę pięknych drobiazgów. bielszy odcień bieli, drewno, len, przejrzystość rzeczy, czystość formy.

moje ostatnie odkrycie to młoda dunka Tine Kjeldsen i jej Tinekhome, w którym odnalazłam swe wyobrażenie o przestrzeni idealnej, jak dla mnie i odkryłam prawdziwą esencję prostoty. wszak piękno twki w rzeczach prostych... zresztą sami popatrzcie!













te magiczne fotografie pochodzą z najnowszego katalogu tinekhome, który warto obejrzeć strona po stronie tutaj i rozsmakować się w jego prostocie. jak niewiele trzeba, aby przestrzeń wokół nas była przyjazna oku, duszy i ciału. wystarczy gałąź mimozy, albo modrzewia, ciepły wełniany pled, białe świece...


komponowaniem przestrzeni Tine zajęła się w wieku 12 lat, urządzając swój własny pokój w domu swej bardzo kreatywnej i inspirującej ciotki. zajęcie to tak wciągnęło dziewczynkę, że po skończeniu collegu zaczęła pracować w jednym z pierwszych w Danii butików lifstylowych, łaczących sztukę projektowania ubrań i wnętrz. wkrótce będąc pod wpływem inspirujących kontaktów, w wieku 22 lat otworzyła swój pierwszy sklep w rodzinnym Chartlottenlund, oferując produkty skandynawskich i francuskich projektantów, dobrane osobiście i na włąsną odpowiedzialność. od początku postawiła na minimalizm i prostotę form oraz czystość kolorów (szarości, biele, brązy i klasyczna czerń), podczas gdy dookoła panowała moda na róże, błękity i obfitość kwiatów. jej wybór okazał się trafny i wkrótce zaowocował stworzeniem własnej firmy tinekhome. z czasem kolekcja dodatków powiększyła się o meble i ubiory, będącę mieszanką stylów skandynawskiego, francuskiego, azjatyckiego i marokańskiego dziedzictwa kulturowego. i pomimo ogromnych różnic kulturowych poszczególnych stylów marka tinekhome to esencja niezwykle czystego i prostego stylu.

jesienną porą

jesienną porą najlepiej smakuje mi czerwone, wytrawne wino i domowe ciasto owocowe, najlepiej pasuje mi wygodny, miekki fotel przy rozpalonym kominku i gruba dobra książka w dłoni, najlepiej ogrzeje mnie ciepły, wełniany sweter i łapy wiernego przyjaciela na mych zziębniętych stopach...
...jesienną porą chciałabym choć na chwilę zagościć pod dachem rodzinnego domu...






kolaże fotograficzne 2,4,5 powstały dzięki uprzejmości mojej młodszej siostry, która uchwyciła dla nas czar jesiennej pory w ogrodzie naszych rodziców! dzięki droga O.!

Wednesday 23 September 2009

historia Hanny

mam taką "manię", być może nieobcą i wam, że gdy oglądam film będący adaptacją powieści za chwilę sięgam po książkę, aby dowiedzieć się czego reżyser nie pokazał albo nie dopowiedział. tym razem było inaczej... o filmie "Lektor" wiele słyszałam, o jego gwiazdorskiej obsadzie z Kate Winslet i Ralphem Finnesem w rolach głównych, o nominacjach, o nagrodach, lecz zanim wybrałam się do kina (a jeszcze się nie wybrałam) sięgnęłam po powieść Bernharda Schlinka. i tym razem nie spotkało mnie rozczarowanie, bo historia Hanny i Michaela, przewijająca się na kartach tej książki, porwała mnie tak, że codzienne priorytetowe obowiązki zeszły na plan drugi. dziś skończyłam czytać i gorąco ją wam polecam. a reżyser Stephen Daldry będzie miał trudne zadanie aby mnie przekonać do swojej wersji Lektora.


Hanna jest piękną, pociągającą kobietą po trzydziestce. pewnego dnia pomaga piętnastoletniemu choremu Michaelowi, który zasłabł w bramie jej domu. tak zaczyna się ta nietypowa znajomość, która przeradza się dla młodego chłopaka w zauroczenie trwające wiele wiele lat. początkowe spotkania w domu Hanny z czystej młodzieńczej ciekawości przeradzają się w romans, rodzaj uzależnienia, połączony z namiętnym czytaniem książek. któregoś dnia Hanna znika, by pojawić za kilka lat w nowej odsłonie, nieznanej jak dotąd Michaelowi. chłopak wciąż uwikłany uczuciowo staje przed nowym nieznanym mu obliczem uwielbianej kobiety. skrywana przez Hannę historia wzbudza w nim wiele emocji i odciska ślad na jego dalszym życiu...






ciąg dalszy historii na stronach bestsellerowej (o)powieści niemieckiego profesora prawa i powieściopisarza Bernharda Schlinka, który w ostatnim rozdziale pisze: "(...)Najpierw zamierzałem napisać naszą historię, żeby się jej pozbyć. Ale do tego celu nie udało mi się uruchomić wspomnień. (...) Na kilka lat zostawiłem ją w spokoju. (...) I wróciła, szczegól po szczególe, ukształtowana, zamknięta i osądzona w taki sposób, że nie napawa mnie już smutkiem. Nie, żebym teraz myślał, że była szczęśliwa. Ale uważam, że wszystko się w niej zgadza, i pytanie, czy jest smutna, czy szczęśliwa, nie ma żadnego znaczenia. "

a może to była historia autora?! przeczytajcie!

Tuesday 22 September 2009

kiedy Mama piecze...

...kiedy Mama piecze, małemu psotnikowi zawsze się coś upiecze... turlanie jabłek, podlewanie cichaczem Maminego mini-ogródka, samowolne zraszanie wrzosów i inne psikusy...
przy okazji zbliżającego się dnia jabłka (26.09.) mały psotnik nauczył się samodzielnie jeść jabłko, a Mama wyszperała na zaprzyjaźnionym blogu Małgosi - Pieprz czy Wanilia niezwykle kuszący przepis na jabłecznik pod śmietanową pierzynką, coś a la creme brulee. choć jak się potem okazało autorką przepisu na jabłecznik francuski jest niejaka Mafilka z blogu Zaczynam Kucharzenie.
aura była niezwykle sprzyjająca, humory dopisywały, wszystkie składniki okazały się być pod ręką (włacznie z aparatem fotograficznym). nie pozostało nam nic innego jak uczcić zbliżający się dzień jabłka radosnym, niespiesznym pieczeniem. et voila! jak mawiają francuzi...









Jabłecznik francuski
Ciasto:
75 g miękkiego masła
150 g cukru
1 łyżka cukru waniliowego
2 jajka
100 g mąki pszennej
50 g mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ok. 3-5 średnich jabłek obranych i pokrojonych w 'szesnastki'
szczypta soli
Masa jajeczno - śmietanowa:
50 g cukru
1 łyżka cukru waniliowego
2 jajka
150 g crème fraîche lub gęstej śmietany
Przygotowanie ciasta:
Okrągłą tortownicę o średnicy 24 cm delikatnie wysmarować masłem, ja co prawda po prostu wyłożyłam papierem do pieczenia, gdyż zawsze tak robię w przypadku ciast owocowych. Piekarnik nagrzałam do 170 stopni C z włączonym termoobiegiem.
W misce utarłam masło z cukrem i 1 łyżką cukru waniliowego, wbiłam 2 jaj i ucierałam dalej, aż masa stała się puszysta. Wsypałam przesiane i wymieszane mąki z proszkiem do pieczenia. Ucierałam jeszcze chwilę, aż ciasto stało się gładkie i puszyste. Przełożyłam ciasto do tortownicy i wygładziłam powierzchnię. Obrane i pokrojone w szesnastki jabłka wyłożyłam na ciasto lekko dociskając. Wstawiłam do piekarnika na 35 minut na środkowym poziomie. W międzyczasie gdy ciasto się piekło śmietanę rozmieszałam z cukrem i cukrem waniliowym oraz jajami. I gdy ciasto było podpieczone wylałam na nie śmietanowo-jajeczną masę. Wstawiłam tortownicę z powrotem do piekarnika i piekłam dalej jeszcze około 25-30 minut.
Po wyjęciu z piekarnika można oprószyć cukrem pudrem.
Smacznego!

gdy nadejdzie...

jutro, 23 września powitamy pierwszy dzień jesieni wieszczącej zbliżający się nieuchronnie koniec ciepłych, słonecznych dni... a potem nadejście zimy i finał kolejnego roku. ...choć może się mylę?!? i w związku z nadciągającym globalnym ociepleniem klimatu, tym razem jesień nas zaskoczy i będzie łagodnie-ciepło-słoneczna, mieniąca się ochrą i złotem liści, płonąca czerwienią jarzębiny, owoców dzikiej róży i głogu... czego sobie i wszystkim fotoprzeczulonym życzę!





Monday 21 September 2009

być jak Audrey

fotograficzne wariacje na temat pewnej słynnej postaci kina. niezobowiązująca zabawa z cieniem, aparatem, fakturą i co z tego wyszło...



co też można wyczarować przy użyciu światła i cienia w warunkach domowych?!

Sunday 20 September 2009

rowerowe retro

there are nine million bicycles in Beijing. that's a fact. it's a thing we can't deny, like the fact that I will love you till I die... śpiewa Katie Melua. u mnie dziś tylko cztery... rowery! jesienią jazda rowerem jest szczególnie przyjemna, z uwagi na przyjemny szelest liści uciekających spod kół tego romantycznego jednośladu, ale u mnie dziś statycznie. dziś rowery w roli głównej! jak bardzo wdzięczny detal fotograficzny, trochę nostalgiczny, trochę retro. nie wiem dlaczego zawsze kojarzy mi się z zakochanymi. zresztą jesień też mi się kojarzy z miłością romantyczną...






a przy okazji kolekcji rowerów zdradzę mały sekret! za namową pewnej znajomej o pseudonimie artystycznym Lucyk postanowiłam uwolnić moje, do tej pory, wirtualne fotopocztówki. ale więcej o tym już wkrótce!

Friday 18 September 2009

na kurkach

schyłek lata obfituje w dary natury. wystarczy schylić lub wstać na palce, a zawsze coś nam się dostanie. moje ulubione dary to te ukryte w runie leśnym, których stojąc nie widać, ale wystarczy zmienić perspektywę, zniżyć się do poziomu paproci i mchu, gdy naszym oczom ukaże się zupełnie inny las. las szczodry i przebogaty w cuda i skarby natury połyskujące tajemniczo spod trawy, listowia i mchów, czekające tylko kiedy je odnajdziemy...
jednym z tych skarbów są małe, niepozorne, złote grzybki czyli kurki, choć ja w dzieciństwie mówiłam na nie lisiczki, bo są wszak rude jak lisy jesienną porą. uwielbiam włóczyć się po lesie w poszukiwaniu, a raczej tropieniu tych rudych spryciarzy (spryciarzy, bo lubią się sprytnie ukryć pod mchem albo w igliwiu jałowca). mogę tak chodzić i chodzić po lesie nie licząc czasu, nie zważając na to czy się zbytnio oddaliłam od znajomej ścieżki, czy nie. wciąga mnie to jak magnes...
mam jeszcze dwóch pomocników, którzy wyspecjalizowali się w tropieniu mini kurek i tak samo jak ja błądzą jak zahipnotyzowani po lesie. czasami bierzemy ze sobą psa, lecz ten nie bierze udziału w poszukiwaniach i tropieniu. po prostu kładzie się na grzybach i ze znudzoną miną obserwuje nasze bezsensowne z psiego punktu widzenia lawirowanie w runie leśnym.


oto cel naszej wyprawy - KURKI!!!



las w miniaturze na pniu sosny


kwiaty dzieciństwa - dzikie leśne dzwonki

niestrudzony poszukiwacz kurek



są i pierwsze udane zbiory


przerwa regeneracyjna na mchu


mój koszyk też się zapełnia


triumfalny powrót do domu ze skarbami


teraz czas na czyszczenie, obieranie, duszenie i degustowanie!!!
Udanego, słonecznego, obfitego w skarby weekendu!!!

Wednesday 16 September 2009

w szarościach

tej jesieni moja szafa w szarościach się będzie mienić... tak poetycko zaczynam tego posta o modzie, a to za sprawą niezwykłej kolekcji jesień-zima duńskiej firmy sióstr Camilli i Henrietty LYSGAARD. a jest w czym wybierać. tonacje, kolory, faktury, materiały w sam raz na jesienne przechadzki po szeleszczącym złotymi liśmi parku. królują miękka wełna i delikatny zamsz, piękne wzory, lejące się formy, smukła sylwetka i skandynawska nostalgia. z radością planuję więc wizytę w butiku Imagine, aby sprawdzić czy można już stać się szczęśliwą posiadaczką wybranych strojów z tej kolekcji.







te i więcej zdjęć ze wspaniałej jesiennej kolekcji znajdziecie tutaj!
a przy okazji szarości zajrzyjcie jeszcze po sąsiedzku do Philippa z Gris-Blue,
u niego dzisiaj też piękne odcienie szarości, ale inaczej! ja wciąż jestem pod wrażeniem z jaką delikatnością i subtelnością dziś bloguje. zapraszam!