Monday 31 January 2011

gdy znikam... / if I disappear...

gdy znikam, to na chwilę lub dwie...
i to znaczy, że...
nie ma mnie tu, bo jestem trochę zajęta o tu nieopodal!
zapraszam do starego, nowego miejsca!

Friday 28 January 2011

happy weekend

weekend zapowiada się w iście karnawałowym nastroju... bal za balem przez cały następny tydzień... pora pomyśleć o strojach i przebraniach! Bartosz planuje zostać aniołem, Bruno i Jaromir - piratami. szykuje się pyszna zabawa! miłego weekendu!

Thursday 27 January 2011

wczoraj, dziś i jutro / yesterday, today and tomorrow


tak było jeszcze jakby wczoraj... jesienią

a tak dziś... zimą w Ogrodzie Saskim, w Warszawie...


samotność w parku...


niemy flirt parkowych ławek...


tak będzie jutro... za kilkanaście tygodni... wiosna



wczoraj, dziś i jutro w Saskim Ogrodzie

Wednesday 26 January 2011

zrób to ze mną / do it with me



the smile on your face...

It's amazing how you, can speak right to my heart
Without saying a word, you can light up the dark
Try as I may I could never explain
What I hear when you don't say a thing

The smile on your face lets me know that you need me
There's a truth in your eyes saying you'll never leave me
The touch of your hand says you'll catch me whenever I fall
You say it best.. when you say nothing at all

All day long I can hear people talking out loud
But when you hold me near, you drown out the crowd
Try as they may they can never define
What's being said between your heart and mine

...

when you say nothing at all!

Saturday 22 January 2011

na śnieżny weekend / for snowy weekend

w weekend było trochę okazji żeby poświętować i upiec coś słodkiego. dzień Babci, dzień Dziadka, imieniny męża... doskonale się do tego nadał przepis ze styczniowego magazynu dla smakoszy... wyszło pysznie, w dwóch wersjach... maxi z jabłkami i mini z mandarynkami. przepis trafił na listę ulubionych i do szybkiego powtórzenia. a weekend no cóż upłynął cicho i leniwie w takt (znowu!!!) padających płatków śniegu.
smakoszy i prenumeratorów odsyłam do numeru styczniowego Kuchni, a tych którzy od razu wolą przystąpić do dzieła poproszę o zjechanie myszką o dwa zdjęcia niżej :)



Tarta migdałowa z owocami
(wg przepisu Pawła Pojawy z restauracji Amber Room, magazyn Kuchnia 1/2011)

Kruche ciasto:
250g miękkiego masła, 125g cukru pudru, 1 jajko, 450g mąki

Nadzienie migdałowe:
20g masła, 200g mielonych migdałów, 200g cukru, 4 jajka, 2 łyżki mąki, nasiona z 1 laski wanilii

Oraz:
3 brzoskwinie (ja użyłam jabłek i mandarynek), 3 łyżki marmolady brzoskwiniowej (ja użyłam dżemu z rokitnika mojej mamy), 40g płatków migdałowych


Masło ucieramy z cukrem pudrem. Wsypujemy mąkę i zagniatamy ciasto. Gdy składniki dobrze się połączą, dodajemy jajko i ponownie wyrabiamy. Ciasto zawijamy w folię spożywczą i odkładamy do lodówki na 30 minut. Następnie rozwałkowujemy je na grubość 1/2 cm i wykładamy nim formę do tarty o śr. 25 cm (mi wyszło tak dużo ciasta, że wypełniłam nim nie tylko formę do tarty o śr. 25cm ale także 3 foremki do mini tart o śr. 11cm, przyp. E.). Na wierzchu układamy papier do pieczenia i obciążamy go suchą fasolą. Pieczemy 10 minut w 180C.
Przygotowujemy nadzienie migdałowe. Wszystkie składniki mieszamy na gładką masę i wstawiamy do lodówki na 15 minut. Podpieczony spód tarty smarujemy marmoladą, wykładamy nadzienie do wysokości 3/4 tarty (uwaga nadzienie podczas pieczenia urośnie!). Na wierzchu układamy pokrojone owoce i posypujemy płatkami migdałów, wstawiamy do nagrzanego do 175C piekarnika i pieczemy 20-25 minut na złoty kolor. Tarta będzie smakować najlepiej, gdy podamy ją z lodami waniliowymi.
Smacznego!

Thursday 20 January 2011

zimowe historie / winter stories





po długich i gnuśnych, szaroburych dniach nadszedł wreszcie piękny styczniowy poranek w iście bajkowym anturażu. mimo nie najlepszej formy zdrowotnej Jaromira nie mogliśmy się oprzeć widokom za oknem i wyszliśmy na krótki spacer. było pięknie! Jaromir nie przestawał śpiewać jaka pyszna sanna, pada pada śnieg...
a ja wciąż jestem pod wrażeniem obejrzanego wczoraj wieczorem filmu

Tuesday 18 January 2011

myśl na dziś / thought for today


Myśl na dziś:
zatrzymaj się...
popatrz w niebo...
posłuchaj o czym szepczą drzewa...
znajdź w sobie dziecko...
po prostu bądź!

Friday 14 January 2011

photo-a-day project?!

codziennie tyle się dzieje w naszym życiu, ale nie zawsze mamy czas to uchwycić, uwiecznić. przeglądając blogi natrafiłam na ciekawy projekt PHOTO-A-DAY PROJECT, czyli zdjęcie dnia. autorzy/autorki blogów przez określony czas wykonują codziennie jedno zdjęcie dziennie i zamieszczają je na blogu. zdjęcie które, oddaje nastrój danego dnia, chwilę która nas poruszyła lub zaskoczyła, moment który chcielibyśmy uwiecznić, zdjęcie kogoś kto był dla nas ważny.

mam takich chwil wiele, każdego dnia, tygodnia miesiąca. nie zawsze mam przy sobie aparat, ale to się zmieni, bo...

od lutego* przez jeden miesiąc, przez kolejnych 28 dni będę zamieszczać na tym blogu po jednym zdjęciu w ramach projektu Photo-a-Day. Kto się przyłącza do zabawy?

* dlaczego od lutego? bo w lutym zaczęłam pisać tego bloga, bo w lutym są moje urodziny, bo luty jest najkrótszym miesiącem w roku (nie wiem czy starczy mi zapału i wytrwałości na tka długo), bo styczeń już się zaczął i nie mogę cofnąć czasu... starczy tych bo. zaczynam od lutego!

...

pobudka o 3.45 w nocy nie należy do przyjemnych, zwłaszcza gdy jest się śpiochem tak jak ja! tak wcześnie jeszcze nigdy nie rozpoczynałam dnia. i chociaż początek nie był najlepszy (Jaromir zagorączkował i się rozchorował) to im bardziej tego dnia przybywało tym było lepiej.

zostaliśmy w domu we dwoje, żeby ustalić co mu jest (bo oprócz wysokiej gorączki nic nie boli, nic nie dolega) i trochę się wspólnie pobawić. to, że Jaromir w wieku 3 lat sprawnie buduje z klocków lego małe pojazdy to mnie nie dziwi, podpatrzył u starszych braci. ale zaskoczył mnie całkowicie gdy sam zaczął układać dość trudne puzzle składające się z 50 elementów. spokojnie bez pośpiechu ułożył wszystkie narożniki a potem metodycznie zaczął wypełniać środek i ... pewnie by ułożył cały obrazek, gdyby nie dźwięk co chwila opadających na podłogę igieł z choinki.

tak więc układanie puzzli zostało odłożone na później, by miast tego zająć się choinką. i tak mimo, że tego wcześniej nie planowaliśmy zabraliśmy się za ogołacanie choinki, która w zasadzie sama się ogołociła w jednej chwili ze wszystkich igieł, gdy tylko dotknęliśmy pierwszej gałązki z bombkami. mamy teraz suchy badyl obwieszony ozdobami i zielony dywan igieł na podłodze. wiecie już teraz czym się zajmę przez resztę dnia... :) Jaromir zaś wrócił do układania puzzli i budowania z klocków.
dodam tylko, że o ile ubieranie choinki należy do moich przyjemności, to rozbierania, odczepiania i pakowania z powrotem całej tej choinkowej biżuterii* wręcz nie znoszę. ale nie ma nikogo, kto by za mnie to zrobił. więc do dzieła!

* a a propos biżuterii zmajstrowałam małe co nieco w mojej pracowni.

Wednesday 12 January 2011

na huśtawce / on a swing

w słoneczne popołudnie zeszłego lata...

opowieść o poddaszu /story about the attic

tamtego domu już nie ma i nie ma tamtego poddasza. poddasza z wielkim pomalowanym na zielono wiklinowym fotelem dziadka, biurkiem kryjącym szufladę z tysiącem skarbów, ogromnym oknem z widokiem na las i morzem pofalowanych zielonych sadów, z których jak okręty wyłaniały się kolorowe dachy domków... z kryjówką na starocie, w której zakamarkach można było znaleźć stare narty i monstrualne gruszkowate gniazdo os...
poddasze mojego dzieciństwa, moja wyspa skarbów, wieża zamkowa i świątynia dumania... o takim poddaszu marzy każdy mały odkrywca i poszukiwacz przygód... o takim poddaszu nie da się zapomnieć!

teraz jest inne poddasze, w innym miejscu, w innym czasie, z innymi skarbami, zakamarkami, tajemnicami, z innym widokiem, z innymi odkrywcami i poszukiwaczami przygód. chciałabym, żeby i ono zostało w pamięci mych dzieci jako to niezwykłe, bajkowe i niezapomniane. za jakiś czas pewnie mi o tym opowiedzą, będę czekać... z ciekawością na ich wyznania.



za parę miesięcy, gdy nadejdzie lat znowu powrócimy na nasze poddasze. teraz będą tam mieszkać 3 braci i mała siostra. do wakacji!

Tuesday 11 January 2011

baby home spa


tak właśnie sobie niektórzy dogadzają! Baby Home Spa sobie urządzają!

recepta na szare dni / recipe for gray days

świat pogrążył się w szarości, w domu panuje jakiś złowrogi mrok jak z powieści Zafona. widok za oknem jak na wyblakłej kliszy fotograficznej. nie mogę sobie znaleźć miejsca w takiej rzeczywistości, to nie dla mnie. lektura książki nie pomaga... mimo, że tytuł i autor (Gorący lód by T. Jastrun) powinny działać rozgrzewająco... ale nie działają. nie tak miało być z początkiem nowego roku, ale jest jak jest. na dodatek codzienność działa zbyt przygniatająco.

ponoć drobne przyjemności mają pomagać w takiej beznadziejnej aurze, ale...
kiedy rano zaczynał prószyć śnieg, myślałam, że będzie ze mną lepiej, ale...
poprószył kilka chwil i przestał...
nie chce mi się wychodzić na zewnątrz... na te brudne ulice, brrr
zostaję w domu

spójrz w siebie... spoglądam i nic

no to zrób coś... dla siebie...

robię...
i uzmysławiam sobie, że póki nie zajmę się czymś z pasją nie zaznam spokoju i ukojenia...
i ma to szerszy wątek niż tylko chwilowa niemoc dnia codziennego...
ma to związek z tym, co chciałabym w życiu robić... zawodowo
dotychczasowe zajęcia były w zasadzie w zastępstwie, na przeczekanie, do chwili gdy odkryję co mnie fascynuje (dużo mi to czasu zajęło, nie sądziłam, że aż tyle lat na to potrzeba)
historie biurowe chyba już mnie nie interesują, to nie moja bajka...

wyjmuję mój podręczny zestaw rękodzielniczy i wycinam serce...
będzie jak z piernika... kolorowe i błyszczące, takie jak lubię
a potem cyk zdjęcie...
a potem pstryk szarość znika
moja osobista recepta na szare dni, a może na życie: rękodzieło + fotografia

Thursday 6 January 2011

włóczęga marzyciel to ja / vagabond dreamer that's me

przepraszam, że tak długo musieliście czekać na obiecany post o marzeniu. trochę spóźniony, ale jest (niestety zostałam wczoraj doszczętnie przygnieciona doczesnością, no i nie wyszło).
otóż i moje marzenie, nie dające mi spokoju od kilku dni - samotna, zimowa włóczęga z aparatem gdzieś wśród zasp, drzew i natury. może dla kogoś to nie ta kategoria marzeń, ale dla mnie to jest właśnie to. wyprawa tropami pozostawionymi przez kogoś lub coś na czystym, białym śniegu. spotkanie sam na sam z nieznanym, z naturą... z dala od zgiełku miasta i cywilizacji, z dala od plastiku, szyku... nic więcej mi nie trzeba... biel śniegu, cicha obecność drzew, przyjemne ciepło otulonego w wełnę ciała i niczym nie zakłócona kontemplacja.

ślady na śniegu same mnie prowadziły, zaufałam im i podążałam ścieżką natury ciekawa co zobaczę, kogo spotkam, co przeżyję... oto moja włóczęga marzeń!





jaka niesamowita cisza panuje w zimowym lesie...



na koniec nieoczekiwane spotkanie z sarną. z początku jej nie zauważyłam wśród drzew. spokojnie pasła się, szukając w zaspach korzonków, świadoma mojej obecności. gdy już odchodziłam nie chcąc jej przeszkadzać w skromnej uczcie, odwróciła się i popatrzyła w moją stronę na pożegnanie. na krótka chwilę nasze spojrzenia spotkały się.