Saturday 30 October 2010

trochę muzyki / piece of music





za namową Maggie gramy od rana do wieczora i...
jeszcze słuchamy fajnych piosenek, też dzięki niej.
na dziś bardzo nam pasuje ta piosenka!!!
miłej soboty!

Friday 29 October 2010

marzenia do spełnienia / dreams to fulfill

jak niewiele dziecku do szczęścia potrzeba przekonałam się wczoraj. wszystkie oczy, wszystkie słowa i myśli były zwrócone w stronę małego chłopca, których obchodził swoje 3 urodziny. w pewnym momencie mały Jaromir czuł się nawet onieśmielony całą tą uwagą skierowaną na jego skromną osobę. bracia nie odstępowali go na krok, asystowali, pomagali rozpakować, ustawić, położyć... prezenty.

odrabianie lekcji zeszło na drugi plan... najważniejsze było dotrzymywanie towarzystwa małemu jubilatowi. przez cała tą atencję Jaromir poczuł się kimś ważnym, kimś wpływowym ( bo to przecież on miał w ten dzień wszystkie asy w rękawie). nie dość, że wśród prezentów znalazły się ulubione książeczki z serii o małych chłopcach i ich pojazdach, to jeszcze kolekcja Jaromira powiększyła się o kolejne samochodziki. pełnia szczęścia! marzenia się spełniły!

wieczorem, gdy Tata wrócił z pracy, usiedliśmy do stołu rozświetlonego blaskiem urodzinowych świec. Jaromir chyba się nie spodziewał, że będzie ich aż tyle (zamiast 3) i nie był w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. na szczęście bracia przyszli mu z pomocą i płonący tort został w porę ugaszony! c.d. relacji na blogu chłopców.

Thursday 28 October 2010

różowy urodzinowy świt / pink birthday morning

dzisiejszy poranek to jak ciąg dalszy wczorajszego niezwykłego dnia. dzięki Maggie!
ten niesamowicie różowy świt zapowiada kolejny wspaniały dzień! już to czuję!

zanim noc na dobre się rozpierzchła, ja już miałam ułożony w głowie plan działania na ten czwartek. 28 października 2010. akcja pod kryptonimem JJ3x.

dokładnie 3 lata temu o 19.20 przyszedł na świat mały chłopiec, który wywrócił mój i tak zwariowany świat do góry nogami (w pozytywnym tego słowa znaczeniu!!!)

słodycz nocy i radość dnia, promyk nadziei w deszczowy czas. najukochańsze, najspokojniejsze i najmilsze dziecko pod słońcem - Jaromir Jan!

kuchnia pachnie kajmakiem i migdałami. piekę tort. dużo świeczek do dmuchania już czeka w pogotowiu. Jaromir uwielbia zdmuchiwać świeczki. nie mogę doczekać się powrotu z przedszkola. rozpiera mnie taka radość, jak gdybym to ja miała dziś urodziny.

a wieczorem miłe chwile przy dobrej muzyce. wczoraj ćwiczyliśmy 100 lat na keyboardzie. będzie się działo - grało! (o graniu i muzykowaniu w oddzielnym poście).

Tuesday 26 October 2010

ne me quitte pas...


naszła mnie dziś pewna myśl, której nie mogę się pozbyć, która natrętnie drąży mój mózg. która powinna była pojawić się wiele, wiele lat wcześniej, ale widać wtedy nie byłam jej w pełni świadoma, a teraz zbieram konsekwencje tej młodzieńczej nieświadomości.


dlaczego ceniąc pewne cechy, zdolności, wrażliwość u ludzi... spotykam się, wiążę się osobami, którym tych cech ewidentnie brakuje. dlaczego wiele, wiele lat temu z braku tego, co lubię wybrałam to, co nie do końca jest mi bliskie... dlaczego nie szukałam, nie drążyłam, nie dążyłam...


dziś bym tak nie postąpiła...
dziś wiem czego chcę, tylko już czas nie ten...
choć może na nic nie jest za późno póki żyjemy...
jestem dziś trochę smutna...
tak jak ta piosenka...
ne me quitte pas!

Monday 25 October 2010

na dobry początek / a good start


filiżanka gorącej czekolady z odrobiną espresso na dobry początek dnia!
na ostatni tydzień października!
na tydzień pełen emocji...
w środę spacer z przyjaciółką z blogosfery...
w czwartek 3 urodziny Jaromira...
w piątek już nie trzecie urodziny mojej drugiej połowy...
a w sobotę weekendowe relaksowanie się!
dziś może coś zagramy na czarno-białych klawiszach mojego starego keyboarda
(Maggie za Twoją namową!), od rana ładujemy baterie.
udanego tygodnia!

Sunday 24 October 2010

zakochani z Metropolitan / lovers from Metropolitan

nasz sobotni wypad z Jaromirem kontynuowaliśmy w pewnym bardzo magicznym miejscu... w świątyni zen w środku miasta... w patio biurowca Metropolitan, gdzie pląsa niezwykła fontanna. chyba każdy, kto tu kiedyś zajrzał i usiadł w cieniu klonów na jednej z ultranowoczesnych ławek dał się zaczarować wręcz teatralnej wodnej eksplozji.


siedzieliśmy na ławce jak zahipnotyzowani i patrzyliśmy na te wodne pląsy. gdzieś obok namiętnie całowała się dwójka zakochanych. na chwilę szum wody zagłuszyły śmiechy jakiejś azjatyckiej wycieczki. potem znowu byliśmy my i fontanny wody plaskające o powierzchnię płyt okrągłego patio. gdzieś za budynkiem zachodziło słońce i ostatnimi promieniami próbowało wedrzeć się do środka rotundy Metropolitan. było cudownie.




... siedzieliśmy i siedzieliśmy....
... a zakochani ciągle się całowali.
... i pewnie byśmy zostali do samego zmierzchu, gdyby nie powoli skradający się wieczorny chłód.
... i może przyjdę tu jeszcze tej jesieni...
... może też będę się całować z...
... może.

Saturday 23 October 2010

sobota z J. / Saturday with J.








w tą sobotę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy domownicy gdzieś zniknęli i zostaliśmy z Jaromirem sami. tata skoro świt popędził na uczelnię, Bartosz postanowił spędzić weekend u babci, Bruno zaś dzielił swój czas z dziadkiem. nie pozostało nam nic innego jak też gdzieś czmychnąć, tym bardziej, że słońce tak radośnie zapraszało nas do wyjścia na zewnątrz. wyruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu nowego placu zabaw i jakichś jesiennych atrakcji... i dotarliśmy do Ogrodu Saskiego. Jaromir od razu wypatrzył ścieżkę prowadzącą do ukrytego wśród starych kasztanów placyku, gdzie już urzędowali inni mali chłopcy. jednak nie zabawiliśmy tam zbyt długo, bo jakiś niegrzeczny urwis zajął nam miejsce na huśtawce... co ostatecznie zakończyło się odwrotem. udaliśmy się więc w poszukiwaniu tych innych atrakcji. na naszej drodze stanęła fontanna i zegar słoneczny, ale to wciąż nie było to, czego poszukiwaliśmy! aż wreszcie Jaromir zawołał: plaskająca fontanna! i nasze kroki skierowały się w kierunku rotundy Metropolitan, gdzie czekała na nas sterowana komputerowo fontanna, czyli jesienna atrakcja tego popołudnia. ale o tym w następnym poście.

Friday 22 October 2010

dziś o 17.00 / today at 5 p.m.


... zaczynam weekend!
... nie planuję nic wielkiego, spektakularnego.
... ot zwyczajne czasoumilacze i minutroztrwaniacze...
... w końcu po to właśnie jest weekend!
do miłego!

Thursday 21 October 2010

spóźniona 7 dni / 7 days late


oczywiście mam na myśli tegoroczną zimę, która biorąc pod uwagę jej ostatnią przedwczesną wizytę (tak dokładnie 13 października 2009 spadł wtedy w naszym mieście pierwszy śnieg, mamy to nawet gdzieś tu na blogu udokumentowane, ale nie chce mi się szukać) nieco się tym razem spóźniła...
rano powiało chłodem. ciężko było wyjść spod ciepłych pierzynek, słysząc za szczelnie zamkniętymi oknami przeszywające na wskroś wycie wiatru. zanim rozwiozłam dzieci po szkołach i przedszkolach zaczął sypać biały puch. przez chwilę, bo zaraz zmył go jesienny deszcz... obawiam się, że była to zapowiedź nieuchronnie zbliżającej się zmiany... zmiany garderoby na cieplejszą, bardziej wełnianą, a może i bardziej futrzastą. mentalnie nie jestem na tą zmianę jeszcze gotowa... w duszy wciąż maj, zieleń, ciepło, słońce... może trzeba pomyśleć o jakimś wyjeździe do dalekich, ciepłych krajów?

Tuesday 19 October 2010

jego moja Mała Stopa / his my Little Foot





ta delikatna i miękka, Mała Stopa już za chwil kilka, już za dni kilka będzie miała 3 lata. i sama nie wiem jak niepostrzeżenie z niezdarnego, niepewnego i wciąż przewracającego się chodu tej Małej Stopy, jej chód stał się taki sprawny, dostojny, chwilami bardzo szybki i swawolny. a właściciel tych małych, miękkich i pięknych stóp przeistoczył się w rezolutnego, zawsze uśmiechniętego chłopca.
w tym roku Mała Stopa ruszyła na podbój świata... w kilka tygodni musiała usamodzielnić się, pożegnać się z kilkoma dziecinnymi akcesoriami i stawić czoła nowym doświadczeniom... ale najtrudniej było Małej Stopie rozstać się z mamą na aż pół dnia. zresztą mama - czyli ja, choć już dawno nie jest Małą Stopą, też miała nie lada wyzwanie... przetrwać aż pół dnia bez bliskiej obecności kochanej Małej Stopy!
dziś z perspektywy czasu wiem, że to przeżycie było dla nas obojga niezwykle ważne... wiemy jak bardzo jesteśmy sobie bliscy z Małą Stopą, jak mocna więź jest między nami, jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem... i jest to więź, której nie doświadczyłam dotąd z nikim innym. moja kochana Mała Stopa trzyma mnie przy życiu, jest jego treścią, celem i największą radością. ta Mała Stopa, choć jeszcze o tym nie wie, wiele razy uratowała mnie z opałów codzienności, dała nadzieję i ukojenie.
piszę tu dziś te słowa głównie dla Małej Stopy, żeby wiedziała ,co do niej czułam, czuję i czuć będę zawsze... i nawet wtedy, gdy nie będziemy już razem tu.

Jaromir kocham Cię!

Saturday 16 October 2010

koloroterapia. żółty / the colourtheraphy. yellow





i kto powiedział, że jesień jest smutna i ponura? oto dowody, że się mylił, kimkolwiek był. jest tak intensywnie kolorowa jak żadna inna pora roku... lato spłowiałe, wiosna jeszcze nieśmiała, a jesień mocno nasycona... kolorami. do tego szelest opadłych liści, w których uwielbiam szurać nogami... i dźwięki niespodziewanie spadających na ziemię kasztanów. darmowa koloroterapia, wystarczy wyjść z domu opatuliwszy się w ciepły wełniany szal i trzymając za rękę wiernego przyjaciela brnąć alejkami parków tonących w kolorowym listowiu. miłej soboty!

Friday 15 October 2010

zatrzymaj się na chwilę / stop for a while





dokąd tak pędzi świat? i po co to całe zamieszanie, ten szum, to nakręcanie się? nikomu i niczemu dobremu to nie służy, a jednak wszyscy w tym tkwimy po uszy. i jak już wpadniemy w ten szalony wir, to nic nie jest w stanie nas stamtąd wyciągnąć. całe to nasze uwikłanie w gonienie codzienności, w realizowanie wielkich planów, nie ważne sprzedażowych, budżetowych czy życiowych, w ostatecznym rozrachunku nie ma większego sensu. czy po to tu jesteśmy? czy oto właśnie chodzi? czy to będziemy wspominać, kiedy przeminą te nasze "najlepsze dni"?
miałam wczoraj długą rozmowę, która uświadomiła mi jak wielu ludzi wokół mnie unieszczęśliwia się na własne życzenie... i nie ma odwagi, chęci, pomysłu odmienić ten stan, uniknąć tych wszystkich niemiłych przeżyć, ocalić siebie i swoje marzenia od galopującej ku zatraceniu współczesnej komercyjnej rzeczywistości? dlaczego by nie zwrócić całej tej energii ku czemuś dobremu, światłemu, pożytecznemu dla siebie, dla innych ludzi, dla naszej planety? nie dla zysku czy wyzysku, dla dobra nas wszystkich... żeby każdy mógł obdarować swoimi najcenniejszymi talentami świat wokół siebie, niespiesznie dając i przyjmując, to czym inni mogą się z nami podzielić... czasem, uśmiechem, słowem, dotykiem, sobą...

...dziś ode mnie trochę zieleni traw, szumu wiatru i ciepła promieni słonecznych na cały weekend! bezcenny dar natury dla nas ludzi ot tak po prostu, za nic.

Wednesday 13 October 2010

leżąc na trawie / lying on the grass

poleżeć na trawie, posłuchać muzyki świerszczy... marzenie! tymczasem leżę z chorym gardłem na kanapie i słucham nokturnów! i marzę sobie o... wypadzie do Żelazowej Woli, tej odnowionej. muzyka Chopina jest taka jesienna, nostalgiczna i romantyczna w sam raz na moje obecne stany duchowe. posłuchajcie fragmentu preludium w wykonaniu Valentiny Igoshiney.

Sunday 10 October 2010

czerwone jabłuszko / red apple













ciąg dalszy sobotniej zabawy w opuszczonym sadzie. tym razem kulisy tego, co się działo. zabawa dzieci z moimi rekwizytami i mnóstwo frajdy dla nas wszystkich. dzieci, potencjalni modele, miały się przebrać i pozować do zdjęć w ubrankach, ale całkowicie odmówiły współpracy. dopiero na hasło zdejmujemy rekwizyty z planu zdjęciowego, czyli zrywamy jabłka ze starej czereśni ożywiły się i zaczęły się doskonale bawić... niestety w swoich prywatnych ubraniach. ale sesja, ta właściwa i tak się udała, efekty już wkrótce na tym blogu!