Tuesday, 3 February 2009

o wyspie i tygrysie

W pokoju małej E. stał ogromny tapczan, tak ogromny, że zajmował cały jej pokój. Ciągnął się od ściany do ściany i sięgał aż do okna. Był wielki, miękki i bardzo wygodny . Można było na nim spać, skakać jak na batucie, chować się w nim przed rodzicami i siostrą, a przede wszystkim leżeć i wyobrażać sobie przeróżne rzeczy. Na przykład, że ten tapczan to wielka tratwa na środku rzeki, albo paszcza ogromnego wieloryba (paszcza, wtedy gdy mama otwierała skrzypiące wieko tapczanu, żeby schować w nim pościel, a mała E. zakradała się z latarką, w chwili nieuwagi mamy, do środka). Siedziała tam, aż jej nie znaleźli. Wcale się bała, bo była to paszcza bardzo przyjaznego wieloryba, mięciutka paszcza, wymoszczona poduszkami i kołderkami.
A w nocy tapczan zamieniał się w wyspę, a dookoła szumiały fale oceanu, albo jakiegoś ciepłego morza. Szczególnie przyjemnie było podczas księżycowych nocy, można było wtedy wskoczyć z brzegu wyspy prosto do wody i popłynąć w kierunku dryfującej szafki z zabawkami, żeby uratować jakąś topiącą się lalkę albo misia.
Pewnej nocy, a była to właśnie jedna z tych księżycowych nocy, małą E. obudziły dziwne odgłosy, jakby mruczenie, warczenie i plusk wody. Mała E. otworzyła oczy, usiadła na tapczanie-wyspie i zaczęła się rozglądać po horyzoncie. W oddali majaczyły jakieś kształty, ale było zbyt ciemno, żeby zobaczyć co to. Mała E. wychyliła się znad urwiska tapczanu i zauważyła, że niedaleko brzegu pływa coś futrzastego, pomarańczowo-pasiastego. Mała E. przetarła senne oczka i zobaczyła zbliżającego się do brzegu tygrysa, który płynął powoli w jej kierunku, ni to mrucząc, ni to warcząc. Dziewczynka przestraszyła się i szybko schowała się pod kołdrę. Niestety straciła z oczu tygrysa i nie wiedziała, gdzie on jest i co teraz robi. Ciekawość była silniejsza od strachu, tym bardziej, że dziwne mruczenie ustało. Powoli wysunęła nogi spod kołdry, aby zanurzyć je w wodzie oceanu. O jakaż była ciepła i przyjemna ta woda. Gdy nagle opuszkami palców poczuła coś miękkiego i puszystego. Szybko cofnęła stopy. To był on – tygrys. Podpłynął do samego brzegu wyspy i próbował wyjść na skarpę. Mała E. zatrzęsła się ze strachu, bo nie wiedziała, czy to przyjacielski tygrys i jakie ma wobec niej zamiary. Dlatego powoli i ostrożnie zaczęła cofać się w najdalszy kąt tapczanu-wyspy. Przykryła się cała kołdrą, tak żeby nic spod niej nie wystawało i uchyliwszy rąbek tkaniny zaczęła ukradkiem obserwować okolicę. Tygrys jednak gdzieś zniknął. Nic nie było słychać, ani widać, bo księżyc zasłoniły chmury.
Mała E. poczuła ogromną senność i zmęczenie, lecz bała się zamknąć oczy, bo wówczas mogłoby się coś wydarzyć. Postanowiła nie wychodzić ze swojej kryjówki i poczekać do rana, kiedy się rozwidni.
Nie wiadomo kiedy zasnęła. A rano gdy pierwsze promienie słońca dotknęły delikatnie jej policzka, obudziła się i rozejrzała po pokoju. Okazało się, że wszystko gdzieś zniknęło i wyspa i ocean, a na podłodze przy tapczanie leżał wielki, pomarańczowy, pręgowany tygrys – pluszowy śpiworek z kieszonką na piżamkę, ten sam który zawsze wisiał na drzwiach, a wczoraj wieczorem mała E. po prostu zapomniała powiesić go na miejsce.


e-BAJKI / O WYSPIE I TYGRYSIE
Copyright©2008 by enchocolatte

No comments: