Gdy zapadał zmierzch i nadchodziła najmilsza pora – pora czytania bajek przed zaśnięciem mała E. z nieukrywaną radością wierciła się w swoim łóżeczku czekając, aż babcia skończy podlewać ogród i przyjdzie do jej pokoju na wieczorne bajanie. Tego dnia obiecała jej opowieść o Calineczce - bajkę, którą mała E. mogła słuchać bez końca, zauroczona historią małej dziewczynki narodzonej z nasionka posadzonego przez bezdzietną kobietę i mieszkającej w kielichu kwiatu tulipana. Najbardziej chyba jednak była zachwycona dobrym serduszkiem Calineczki i jej przyjaźnią z ocaloną niegdyś przez nią jaskółką, która potem uratowała dziewczynkę przed kretem i jego strasznym planem wspólnego spędzenia reszty życia pod ziemią.
Gdy tylko babcia otwierała książkę z przepięknymi ilustracjami, te bajeczne obrazki pobudzały wyobraźnię małej E. tak bardzo, że dziewczynka zamknąwszy oczy w jednej chwili przenosiła się do krainy Calineczki, gdzie wszystko wokół stawało się cudne i czarowne. Jednocześnie niebieskie kwiaty na tapecie w pokoju małej E. ożywały i zaczynały kwitnąć, nocna lampka oświetlała pokój magicznym ciepłym światłem, a babcia zamieniała się w dobrą wróżkę. Dziewczynka leżała na poduszkach zasłuchana w piękną opowieść, by zasnąć słodkim snem w chwili, gdy Calineczka odlatywała z księciem elfów do jego kwiatowej krainy. Mała E. śniła potem do rana o elfach, jaskółkach i kwiatach, marząc o przygodach Calineczki.
Gdy następnego dnia mała E. obudziła się, jak co rano połaskotana na dzień dobry ciepłym promieniem słońca wpadającym nieśmiało przez zasłonkę do jej pokoju, nie przypuszczała nawet jak bardzo historia małej Calineczki stanie się i jej udziałem. Umywszy się i ubrawszy, wybiegła na piaszczystą ścieżkę prowadzącą do ogrodu, aby powąchać wielkie, pierzaste pąki świeżo zakwitłych różowych peonii, dotknąć drobnych pomarańczowych paznokietków nagietków, strącić poranną rosę z ogrodowych dzwonków i wytrząsnąć śpiące puszyste bąki z zakamarków fioletowych kapturków tojadu. Obiegłszy wszystkie ścieżki ogrodu babci Niny, złapała siatkę na motyle i wybiegła za furtkę na skąpaną poranną rosą i promieniami słońca, soczyście zieloną alejkę. To była jej ulubiona pora tropienia i łapania motyli, co sprawiało jej nieopisaną przyjemność i mnóstwo radości. Nad dziko rosnącą trawą gęsto upstrzoną rumiankiem, błękitnookimi niezapominajkami, różowo-pierzastą firletką, jaskrawo-żółtymi jaskrami i delikatnymi fioletowymi dzwoneczkami, unosiły się figlarnie i radośnie wyglądające rusałki, bielinki i modraszki. Mała E. biegała w sandałach po mokrej trawie, co chwila znikając w jej gęstwinie, gdy tylko udało jej się nakryć jakiegoś nieostrożnego skrzydlatego pięknisia swoją siatką. Przez moment przyglądała się złapanemu okazowi, sycąc oczy barwnymi wzorami na skrzydłach pojmanego okazu, by zaraz potem wypuścić go na wolność i zacząć gonitwę za dostojnym paziem żeglarzem lub pomarańczowo-nakrapianą rusałką osetnikiem albo pawim oczkiem czy zwinnym cytrynowym cytrynkiem. Taka zabawa nie miała końca. Łąka kusiła swymi kolorami i zapachami tak bardzo, że mała E. nie była w stanie się jej oprzeć. Czuła się przy tym tak beztrosko szczęśliwa, jak tylko może się czuć dziecko na niekończących się wakacjach, gdzieś z dala od miasta, chodników i samochodów.
Gdy tak biegała rozradowana po murawie nagle jej uwagę zwrócił niewielki, ciemny kształt nieopodal młodego dębu. Podeszła bliżej i ujrzała małego ptaszka. Leżał nieruchomo na grzbiecie, oczy miał zamknięte, a drobne żółte łapki przykurczone były blisko białego brzuszka. Wyglądał znajomo – to była mała jaskółka, taka sama jak ta z bajki o Calineczce. Dziewczynka chwilę przyglądała się ptaszynie, aż w końcu zdecydowała się ją dotknąć końcem wskazującego palca, żeby sprawdzić czy żyje. Ptaszek nie poruszył się. Wtedy mała E. wzięła delikatnie bezwładne, lekkie jak piórko ciałko w obie rączki złożone niczym kołyska i powoli, ostrożnie zaniosła je do domu.
Gdy dziadek zobaczył nadchodzącą małą E. z tajemniczo smutną miną i czymś małym w dłoniach niepokojąco spojrzał w stronę werandy, gdzie siedziała babcia i przebierała porzeczki. Dziewczynka powoli podeszła do dziadka i powiedziała – spójrz dziaduniu, kogo znalazłam; leżała pod dębem, może wypadła z gniazdka i się potłukła? To chyba coś poważniejszego – odrzekł dziadek i zaraz dodał – zobacz nie rusza się i ma zamknięte oczy.
Musimy jej pomóc, może jeszcze da się ją uratować, dziadku ty wiesz jak to zrobić, pomóż mi proszę – błagała mała E. ze łzami w oczach.
Dziadek ostrożnie wziął ptaszka do ręki i zaczął mu się uważnie przyglądać. Jaskółka była bardzo młoda. Lekko drżała, więc żyła, lecz dla swojego bezpieczeństwa udawała martwą. Miała zwichnięte skrzydełko i wyskubane piórka. Najwyraźniej przydarzyło się jej coś nieprzyjemnego. Możliwe, że próbując pierwszy raz polecieć zahaczyła o gałąź i spadła – głośno zastanawiał się dziadek. Ale po dokładniejszych oględzinach stwierdził, że musiała przeżyć spotkanie z drapieżnikiem, być może z kotem sąsiadów Wasylem, który poturbował nieostrożną i niedoświadczoną jaskółkę swoimi pazurkami, a może nawet i ząbkami.
Dziadek spróbował nastawić skrzydełko, gdy tymczasem mała E. pobiegła do babci po bandaż i gencjanę. Po drodze zajrzała jeszcze na parę minut do swojego pokoju, a potem do ogrodu. Po chwili wróciła do dziadka i jaskółki zaopatrzona we wszystko, co niezbędne dla ratowania ptaszyny. Oprócz medykamentów niosła jeszcze małe pudełko wyłożone miękką watą, odrobiną świeżych płatków nagietków i trawą, spodeczek z wodą i trochę muszek w pudełeczku od zapałek. Usadowiwszy się na ławce obok dziadka starannie rozłożyła wszystkie przedmioty i porozumiewawczo spojrzała na starszego pana dając sygnał, że mogą przystąpić do operacji ratowania jaskółki.
Dziadek opatrzył delikatnie ranę w miejscu, gdzie były wyskubane piórka i posmarował gencjaną, nastawił tak jak potrafił najdelikatniej zwichnięte skrzydełko i obandażował wokół tułowia, aby je unieruchomić. Ptaszek posłusznie poddawał się wszystkim zabiegom, co jakiś czas nieśmiało zerkając spod na wpółotwartych powiek. Jego delikatne, miękkie ciałko wciąż drżało. Po skończonej operacji mała E. położyła jaskółkę do pudełka, żeby tam odpoczęła. Wszak sen to najlepsze lekarstwo podczas choroby, mówiła zawsze babcia. Pudełko zaniosła do swojego pokoju i pozostała tam, aby czuwać przy chorej. Jaskółka cały czas leżała nieruchomo na boku, co jakiś czas otwierając to jedno to drugie oko, jakby sprawdzając czy mała E. jest przy niej. Dziewczynka siedziała na łóżku tuż obok pudełka z jaskółką i ze strapioną minką przeglądała strony książki o Calineczce, wierząc, że jej też uda się uleczyć chorego ptaszka. Niewiadomo, kiedy zasnęła i przyśnił jej się cudowny sen, w którym jej mała, chora jaskółka wyzdrowiała i znowu zaczęła latać. A potem uwiła malutkie gniazdko na werandzie babcinego domu i codziennie przylatywała do małej E. przynosząc w dzióbku różne skarby, a to płatek polnej stokrotki, a to źdźbło puszystego, zielonego mchu, a nawet tycią aromatyczną poziomkę. Dziewczynka i ptaszek tak bardzo się zaprzyjaźnili, że trudno było im myśleć o zbliżającym rozstaniu, gdyż lato miało się ku końcowi i nadchodziły coraz chłodniejsze dni, co oznaczało, że wkrótce jaskółka będzie musiała odlecieć do ciepłych krajów, żeby tam przezimować.
Głos babci wołającej na obiad obudził dziewczynkę z tego pięknego snu. Mała E. otworzyła zaspane, rozmarzone oczęta i zajrzała do pudełka. Ptaszek leżał nieruchomo, na grzbiecie, już nie drżał i miał zamknięte oczka. Coś było nie tak. Mała E. dotknęła go delikatnie paluszkiem, ale ptaszek się nie poruszył. Oczka jaskółki pozostały zamknięte, a ona ani drgnęła. Ogromna, słona łza potoczyła się po policzku dziewczynki i spadła prosto na dziób jaskółki. Za nią spadła jeszcze jedna, równie ogromna jak pierwsza, a potem następna i następna i naraz dało się słyszeć głośne szlochanie.
Babcia i dziadek od razu domyślili się, co się stało i prędko pobiegli do pokoju dziewczynki. Cała we łzach mała E. siedziała skulona na podłodze, trzymając w dłoniach niepozorne, nieruchome ciałko jaskółki i głośno, rozpaczliwie płakała. Babcia usiadła obok dziewczynki i objęła ją mocno, by po chwili zacząć całować jej spłakane policzki. Dziewczynka nie mogła się uspokoić. Nie mogła też uwierzyć, że mimo starań i szybkiej pomocy jaskółka odeszła.
Tak mi przykro, tak mi przykro – powtarzał w kółko dziadek. Widać, że on też nie spodziewał się takiego zakończenia. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć, jak pocieszyć małą E. Pogłaskał ją tylko czule po głowie i wyszedł z pokoju. Dziewczynka słyszała jego kroki na schodach prowadzących na strych, gdzie dziadek miał swoje królestwo, swoją świątynię dumania, gdzie godzinami przesiadywał przy otwartym oknie z widokiem na las. Teraz też tam się udał. Tymczasem babcia otarła dziewczynce łzy i mocno przytuliła do siebie. Bardzo długo tak siedziały. Smutek panował w całym domu. Wszyscy zapomnieli o stygnącym obiedzie, zresztą i tak w tej sytuacji nikt nie miał apetytu.
Gdy tylko babcia otwierała książkę z przepięknymi ilustracjami, te bajeczne obrazki pobudzały wyobraźnię małej E. tak bardzo, że dziewczynka zamknąwszy oczy w jednej chwili przenosiła się do krainy Calineczki, gdzie wszystko wokół stawało się cudne i czarowne. Jednocześnie niebieskie kwiaty na tapecie w pokoju małej E. ożywały i zaczynały kwitnąć, nocna lampka oświetlała pokój magicznym ciepłym światłem, a babcia zamieniała się w dobrą wróżkę. Dziewczynka leżała na poduszkach zasłuchana w piękną opowieść, by zasnąć słodkim snem w chwili, gdy Calineczka odlatywała z księciem elfów do jego kwiatowej krainy. Mała E. śniła potem do rana o elfach, jaskółkach i kwiatach, marząc o przygodach Calineczki.
Gdy następnego dnia mała E. obudziła się, jak co rano połaskotana na dzień dobry ciepłym promieniem słońca wpadającym nieśmiało przez zasłonkę do jej pokoju, nie przypuszczała nawet jak bardzo historia małej Calineczki stanie się i jej udziałem. Umywszy się i ubrawszy, wybiegła na piaszczystą ścieżkę prowadzącą do ogrodu, aby powąchać wielkie, pierzaste pąki świeżo zakwitłych różowych peonii, dotknąć drobnych pomarańczowych paznokietków nagietków, strącić poranną rosę z ogrodowych dzwonków i wytrząsnąć śpiące puszyste bąki z zakamarków fioletowych kapturków tojadu. Obiegłszy wszystkie ścieżki ogrodu babci Niny, złapała siatkę na motyle i wybiegła za furtkę na skąpaną poranną rosą i promieniami słońca, soczyście zieloną alejkę. To była jej ulubiona pora tropienia i łapania motyli, co sprawiało jej nieopisaną przyjemność i mnóstwo radości. Nad dziko rosnącą trawą gęsto upstrzoną rumiankiem, błękitnookimi niezapominajkami, różowo-pierzastą firletką, jaskrawo-żółtymi jaskrami i delikatnymi fioletowymi dzwoneczkami, unosiły się figlarnie i radośnie wyglądające rusałki, bielinki i modraszki. Mała E. biegała w sandałach po mokrej trawie, co chwila znikając w jej gęstwinie, gdy tylko udało jej się nakryć jakiegoś nieostrożnego skrzydlatego pięknisia swoją siatką. Przez moment przyglądała się złapanemu okazowi, sycąc oczy barwnymi wzorami na skrzydłach pojmanego okazu, by zaraz potem wypuścić go na wolność i zacząć gonitwę za dostojnym paziem żeglarzem lub pomarańczowo-nakrapianą rusałką osetnikiem albo pawim oczkiem czy zwinnym cytrynowym cytrynkiem. Taka zabawa nie miała końca. Łąka kusiła swymi kolorami i zapachami tak bardzo, że mała E. nie była w stanie się jej oprzeć. Czuła się przy tym tak beztrosko szczęśliwa, jak tylko może się czuć dziecko na niekończących się wakacjach, gdzieś z dala od miasta, chodników i samochodów.
Gdy tak biegała rozradowana po murawie nagle jej uwagę zwrócił niewielki, ciemny kształt nieopodal młodego dębu. Podeszła bliżej i ujrzała małego ptaszka. Leżał nieruchomo na grzbiecie, oczy miał zamknięte, a drobne żółte łapki przykurczone były blisko białego brzuszka. Wyglądał znajomo – to była mała jaskółka, taka sama jak ta z bajki o Calineczce. Dziewczynka chwilę przyglądała się ptaszynie, aż w końcu zdecydowała się ją dotknąć końcem wskazującego palca, żeby sprawdzić czy żyje. Ptaszek nie poruszył się. Wtedy mała E. wzięła delikatnie bezwładne, lekkie jak piórko ciałko w obie rączki złożone niczym kołyska i powoli, ostrożnie zaniosła je do domu.
Gdy dziadek zobaczył nadchodzącą małą E. z tajemniczo smutną miną i czymś małym w dłoniach niepokojąco spojrzał w stronę werandy, gdzie siedziała babcia i przebierała porzeczki. Dziewczynka powoli podeszła do dziadka i powiedziała – spójrz dziaduniu, kogo znalazłam; leżała pod dębem, może wypadła z gniazdka i się potłukła? To chyba coś poważniejszego – odrzekł dziadek i zaraz dodał – zobacz nie rusza się i ma zamknięte oczy.
Musimy jej pomóc, może jeszcze da się ją uratować, dziadku ty wiesz jak to zrobić, pomóż mi proszę – błagała mała E. ze łzami w oczach.
Dziadek ostrożnie wziął ptaszka do ręki i zaczął mu się uważnie przyglądać. Jaskółka była bardzo młoda. Lekko drżała, więc żyła, lecz dla swojego bezpieczeństwa udawała martwą. Miała zwichnięte skrzydełko i wyskubane piórka. Najwyraźniej przydarzyło się jej coś nieprzyjemnego. Możliwe, że próbując pierwszy raz polecieć zahaczyła o gałąź i spadła – głośno zastanawiał się dziadek. Ale po dokładniejszych oględzinach stwierdził, że musiała przeżyć spotkanie z drapieżnikiem, być może z kotem sąsiadów Wasylem, który poturbował nieostrożną i niedoświadczoną jaskółkę swoimi pazurkami, a może nawet i ząbkami.
Dziadek spróbował nastawić skrzydełko, gdy tymczasem mała E. pobiegła do babci po bandaż i gencjanę. Po drodze zajrzała jeszcze na parę minut do swojego pokoju, a potem do ogrodu. Po chwili wróciła do dziadka i jaskółki zaopatrzona we wszystko, co niezbędne dla ratowania ptaszyny. Oprócz medykamentów niosła jeszcze małe pudełko wyłożone miękką watą, odrobiną świeżych płatków nagietków i trawą, spodeczek z wodą i trochę muszek w pudełeczku od zapałek. Usadowiwszy się na ławce obok dziadka starannie rozłożyła wszystkie przedmioty i porozumiewawczo spojrzała na starszego pana dając sygnał, że mogą przystąpić do operacji ratowania jaskółki.
Dziadek opatrzył delikatnie ranę w miejscu, gdzie były wyskubane piórka i posmarował gencjaną, nastawił tak jak potrafił najdelikatniej zwichnięte skrzydełko i obandażował wokół tułowia, aby je unieruchomić. Ptaszek posłusznie poddawał się wszystkim zabiegom, co jakiś czas nieśmiało zerkając spod na wpółotwartych powiek. Jego delikatne, miękkie ciałko wciąż drżało. Po skończonej operacji mała E. położyła jaskółkę do pudełka, żeby tam odpoczęła. Wszak sen to najlepsze lekarstwo podczas choroby, mówiła zawsze babcia. Pudełko zaniosła do swojego pokoju i pozostała tam, aby czuwać przy chorej. Jaskółka cały czas leżała nieruchomo na boku, co jakiś czas otwierając to jedno to drugie oko, jakby sprawdzając czy mała E. jest przy niej. Dziewczynka siedziała na łóżku tuż obok pudełka z jaskółką i ze strapioną minką przeglądała strony książki o Calineczce, wierząc, że jej też uda się uleczyć chorego ptaszka. Niewiadomo, kiedy zasnęła i przyśnił jej się cudowny sen, w którym jej mała, chora jaskółka wyzdrowiała i znowu zaczęła latać. A potem uwiła malutkie gniazdko na werandzie babcinego domu i codziennie przylatywała do małej E. przynosząc w dzióbku różne skarby, a to płatek polnej stokrotki, a to źdźbło puszystego, zielonego mchu, a nawet tycią aromatyczną poziomkę. Dziewczynka i ptaszek tak bardzo się zaprzyjaźnili, że trudno było im myśleć o zbliżającym rozstaniu, gdyż lato miało się ku końcowi i nadchodziły coraz chłodniejsze dni, co oznaczało, że wkrótce jaskółka będzie musiała odlecieć do ciepłych krajów, żeby tam przezimować.
Głos babci wołającej na obiad obudził dziewczynkę z tego pięknego snu. Mała E. otworzyła zaspane, rozmarzone oczęta i zajrzała do pudełka. Ptaszek leżał nieruchomo, na grzbiecie, już nie drżał i miał zamknięte oczka. Coś było nie tak. Mała E. dotknęła go delikatnie paluszkiem, ale ptaszek się nie poruszył. Oczka jaskółki pozostały zamknięte, a ona ani drgnęła. Ogromna, słona łza potoczyła się po policzku dziewczynki i spadła prosto na dziób jaskółki. Za nią spadła jeszcze jedna, równie ogromna jak pierwsza, a potem następna i następna i naraz dało się słyszeć głośne szlochanie.
Babcia i dziadek od razu domyślili się, co się stało i prędko pobiegli do pokoju dziewczynki. Cała we łzach mała E. siedziała skulona na podłodze, trzymając w dłoniach niepozorne, nieruchome ciałko jaskółki i głośno, rozpaczliwie płakała. Babcia usiadła obok dziewczynki i objęła ją mocno, by po chwili zacząć całować jej spłakane policzki. Dziewczynka nie mogła się uspokoić. Nie mogła też uwierzyć, że mimo starań i szybkiej pomocy jaskółka odeszła.
Tak mi przykro, tak mi przykro – powtarzał w kółko dziadek. Widać, że on też nie spodziewał się takiego zakończenia. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć, jak pocieszyć małą E. Pogłaskał ją tylko czule po głowie i wyszedł z pokoju. Dziewczynka słyszała jego kroki na schodach prowadzących na strych, gdzie dziadek miał swoje królestwo, swoją świątynię dumania, gdzie godzinami przesiadywał przy otwartym oknie z widokiem na las. Teraz też tam się udał. Tymczasem babcia otarła dziewczynce łzy i mocno przytuliła do siebie. Bardzo długo tak siedziały. Smutek panował w całym domu. Wszyscy zapomnieli o stygnącym obiedzie, zresztą i tak w tej sytuacji nikt nie miał apetytu.
Minęło sporo czasu, zanim mała E. wreszcie wstała, wzięła pudełko z jaskółką i wyszła z domu, kierując się piaszczystą dróżką w stronę furtki od ogrodu. Po drodze wzięła jeszcze z piaskownicy swoją małą łopatkę. Zaciekawiona babcia weszła po schodach na strych do dziadka, skąd roztaczał doskonały widok na całą okolicę. Oboje podeszli do dużego okna i zaczęli obserwować, co też ta mała E. znowu wymyśliła.
Dziewczynka wyszła za furtkę i udała się w kierunku młodego dębu, miejsca gdzie rano znalazła ptaszka. Uklęknąwszy przy drzewie postawiła ostrożnie pudełko, odgarnęła rosnący wokół pnia mech i zaczęła kopać swoją małą łopatką. Gdy wykopała odpowiednio głęboki dołek wyłożyła go puszystym zielonym mchem, na którym rozrzuciła płatki rosnących obok błękitnych niezapominajek i żółtych jaskrów. Następnie ostrożnie wzięła w dłonie martwą jaskółkę i pocałowawszy ją delikatnie na pożegnanie ułożyła bezwładne ciałko na udekorowanym kwiatami mchu. Jeszcze chwilę patrzyła na ptaszka, którego miała nadzieję uratować, po czym przykryła go płatkami kwiatów i trawą. Na koniec zasypała ziemią i ułożyła z powrotem mech, a na nim główki rumianku i firletek. Siedziała jeszcze przez chwilę nad niewielką ptasią mogiłką, chlipiąc pod nosem. Nagle usłyszała czyjeś kroki za sobą, odwróciła się i zobaczyła zbliżającego się dziadka, szedł do niej powoli i niósł coś w ręce. Gdy podszedł bliżej zobaczyła, że jest to kartka papieru. Nic nie mówiąc dziadek objął dziewczynkę i wręczył jej narysowany przez siebie portret jaskółki latającej pośród znajomego jej ogrodu. Dziewczynka wytarła zapłakane oczy i pierwszy raz od wielu godzin uśmiechnęła się, wyszeptując niewyraźne – dziękuję dziadku!
e-BAJKI / O MAŁEJ JASKÓŁCE
Copyright©2008 by enchocolatte
Dziewczynka wyszła za furtkę i udała się w kierunku młodego dębu, miejsca gdzie rano znalazła ptaszka. Uklęknąwszy przy drzewie postawiła ostrożnie pudełko, odgarnęła rosnący wokół pnia mech i zaczęła kopać swoją małą łopatką. Gdy wykopała odpowiednio głęboki dołek wyłożyła go puszystym zielonym mchem, na którym rozrzuciła płatki rosnących obok błękitnych niezapominajek i żółtych jaskrów. Następnie ostrożnie wzięła w dłonie martwą jaskółkę i pocałowawszy ją delikatnie na pożegnanie ułożyła bezwładne ciałko na udekorowanym kwiatami mchu. Jeszcze chwilę patrzyła na ptaszka, którego miała nadzieję uratować, po czym przykryła go płatkami kwiatów i trawą. Na koniec zasypała ziemią i ułożyła z powrotem mech, a na nim główki rumianku i firletek. Siedziała jeszcze przez chwilę nad niewielką ptasią mogiłką, chlipiąc pod nosem. Nagle usłyszała czyjeś kroki za sobą, odwróciła się i zobaczyła zbliżającego się dziadka, szedł do niej powoli i niósł coś w ręce. Gdy podszedł bliżej zobaczyła, że jest to kartka papieru. Nic nie mówiąc dziadek objął dziewczynkę i wręczył jej narysowany przez siebie portret jaskółki latającej pośród znajomego jej ogrodu. Dziewczynka wytarła zapłakane oczy i pierwszy raz od wielu godzin uśmiechnęła się, wyszeptując niewyraźne – dziękuję dziadku!
e-BAJKI / O MAŁEJ JASKÓŁCE
Copyright©2008 by enchocolatte
No comments:
Post a Comment