jakiś czas temu przyśniło mi się, że maluję... obraz! bardzo wyraźnie widziałam swoją pracownię, która w rzeczywistości nie istnieje. typowo twórcze wnętrze udekorowane tysiącem kolorowych flakoników, buteleczek, pojemniczków z farbami, pigmentami, rozpuszczalnikami, słoikami naszpikowanymi pędzlami różnych rozmiarów... a po środku tej feerii barw ogromne płótno, prawie ukończony obraz, jeszcze lśniący olejami w jaskrawo-czerwonym odcieniu upstrzone wirującymi płatkami żółto-niebieskich plam... i w środku tego całego artystycznego nieładu, ja z pędzlem i satysfakcją artysty skończywszego swe dzieło! sen o obrazie i obraz były tak wyraźnie utrwalone niczym werniksem w mej pamięci, że przez dłuższy czas nie mogłam od nich uwolnić swoich myśli... chodziłam jak zakręcona, aż w końcu nie mogąc już dłużej wytrzymać rosnącego napięcia postanowiłam przelać senny obraz na papier... dziwne? dopiero gdy na arkuszu zaczęła wyłaniać się płonąca łuna, poczułam ogarniający mnie spokój i przyjemne rozprężenie. tymczasem ręka, jak zaprogramowana, samoczynnie nanosiła kolejne wirujące płatki by w końcu namalować ostatni... obraz "Spin" skończony, a ja już nie jestem zakręcona...
1 comment:
dałbym mu nazwę "struktura czasu"
wiele dzieł powstawało we śnie, pisał o tym Borges. twoja historia jest fantastyczna, życzę jeszcze wielu równie udanych snów
pozdrawiam :)
Post a Comment