Friday, 6 March 2009

o nietoperzu w krepinie

był zimny jesienny wieczór i jakaś dziwna, tajemnicza cisza zapowiadająca, że wkrótce może się coś wydarzyć. W powietrzu czuć było przygodę, ale czuła to tylko mała E., pozostali, czyli mama, tata i siostra nic nie podejrzewając najspokojniej w świecie jedli kolację. W pokoju małej E. było otwarte okno, – jak co wieczór mama wietrzyła, żeby małej lepiej się spało. Łóżeczko już czekało pięknie rozesłane zapraszając miękkimi poduszkami do nocnej drzemki, jeszcze tylko wieczorna bąbelkowa kąpiel i mała E,. spocznie na swoim zaczarowanym łożu i będzie słodko śnić o czymś ciekawym.
Gdy weszła do pokoju wypełnionego złotawo-tajemniczym światłem nocnej lampki od razu poczuła, że coś jest nie tak. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale coś wzbudzało jej niepokój. Zza ciężkiej brązowej zasłony zwisającej majestatycznie z okna dochodziły jakieś dziwne szmery, coś jakby skrobanie i od czasu do czasu dało się usłyszeć piśnięcie. Mysz?! Nie, to niemożliwe, w domu w mieście, na siódmym piętrze?! Mała E. jeszcze chwilę zastanawiała się, co to może być, ale w końcu postanowiła osobiście sprawdzić, co się kryje za zasłoną. Powoli ostrożnie, nóżka za nóżką ruszyła od drzwi w kierunku okna, cichutko stąpając małymi stópkami w białych skarpetkach po ciepłym, miękkim, zielono-żółtym dywanie upstrzonym kwiatami, jak na letniej łące. Co jakiś czas zatrzymywała się i nasłuchiwała. Szmery nie ustawały, a serce małej biło coraz szybciej. Jeszcze chwila napięcia i mogłoby pęknąć ze strachu. Jednak ciekawość dziewczynki była większa niż ogarniający ją strach. Co to może być?!
Mała E. podeszła już tak, blisko, że szmery i piski dały się słyszeć całkiem wyraźnie. Powoli odchyliła ciężką zasłonę, za którą, w samym rogu pokoju stało wysokie kartonowe pudło wręcz najeżone, wystającymi z niego kolorowymi rulonami krepiny. Pudło wyglądało jak indiański pióropusz, tyle, że pióropusze nie wydają takich dźwięków, jakie dało się słyszeć w pokoju małej E.
Mała E. stała przez chwilę zastanawiając cię, co robić; rączka trzymająca zasłonę trzęsła się coraz bardziej, ale błysk w oczach małej wskazywał, że ma ochotę zajrzeć do środka wielkiego pudła. Podeszła dwa kroki bliżej i szybkim ruchem obu rąk złapała pudło i wyciągnęła je na środek pokoju. Przez chwilę stała nieruchomo i nasłuchując. Szmery ucichły. Powoli i ostrożnie zaczęła wyjmować jeden rulon krepiny za drugim, najpierw żółty-jak słonecznik, potem niebieski jak niebo, następnie karminowy, zielony, brązowy… W końcu został tylko jeden, czarny rulon jak noc… i trochę starych papierów kolorowych, które leżąc w nieładzie na dnie pudła szczelnie przykrywały to coś, co tak hałasowało przyprawiając małą E. o dreszcze. Dziewczynka chwyciła czarny rulon krepiny i zaczęła ostrożnie odsłaniać kolorowe papiery, spod których nagle wyłonił się jakiś mały dziwny bezkształtny stworek. Nie wyglądał ciekawie ani też nie przypominał nic, co by mała E. znała. A przecież znała różne stworzenia – pełzające, fruwające, biegające - poznała je chodząc z dziadkiem po lesie, albo baraszkując z dzieciakami na łące lub siedząc z koleżanką Julką na drzewie.
To coś na dnie pudła, też patrzyło z zaciekawieniem na małą E., ale mała E. nie wiedziała, o czym ono sobie myśli. Ośmielona przyjaznym spojrzenie stworka postanowiła dotknąć go ręką. I to był błąd. Gdy tylko włożyła rękę do pudła i dotknęła małego, ciepłego trzęsącego się ciałka, poczuła ostre ukłucie w palec – szybko rączkę cofnęła i sama zapiszczała.
W tej chwili do pokoju zajrzał tata, żeby powiedzieć małej dobranoc. Jakąż miał zdziwioną minę, gdy zobaczył cały dywan zasypany rulonami kolorowej krepiny i papierami, a na środku tego tęczowego rumowiska, obok wielkiego pudła, w którym coś się wyraźnie ruszało, siedziała mała E. trzymając palec w buzi i ni to chlipała, ni to płakała.
Tata szybko podszedł do niej, objął mocno drżącą dziewczynkę, i mimowolnie zajrzał do pudła, na dnie, którego, wśród resztek kolorowych kartek leżał mały, przestraszony nietoperz i próbował wyswobodzić się z papierowego potrzasku, trzepocąc skrzydełkami.
Uśmiechnął się i spojrzał na małą E. – Nie bój się to tylko mały wystraszony nietoperz, jakiś gacek-biedaczek, co się zgubił w wielkim mieście, zaraz mu pomożemy – powiedział spokojnie.
Wyszedł z pokoju, by za chwilę powrócić z czarną skórzaną rękawicą na dłoni (którą założył na rękę w celach ochronnych oczywiście; nigdy nic nie wiadomo co takiemu dzikiemu stworowi przyjdzie do głowy, może przecież ugryźć). W jednej chwili zanurzył rękę w kartonie i wyciągnął przestraszonego, trzęsącego się stworka. Mała E. koniecznie chciała mu się przyjrzeć z bliska – miał śmieszny wąsaty pyszczek, i czarne świecące oczka, był podobny do myszy, ale miał większe uszy i skrzydła. A jednak to mysz – pomyślała mała E. – tylko taka latająca. Mysz-kaskaderka, bo się wzbiła tak wysoko, że aż wleciała do mnie do pokoju, na siódmym piętrze.
Tata tymczasem otworzył okno. Pora się pożegnać – rzekł i wypuścił przestraszonego gacka w czarną noc, tam gdzie na pewno będzie czuł się bezpiecznie.
A mała E. z głową pełną wrażeń położyła się do swego łóżeczka i długo nie mogła zasnąć, ciągle myśląc o małym myszatym przybyszu.


e-BAJKI / O NIETOPERZU W KREPINIE
Copyright©2008 by enchocolatte

1 comment:

einherjer said...

lubię przymiotniki... a tu jest ich duuużo... i dlatego tak ładnie i ciepło i kolorowo... czyli bajkowo... słodkich snooffff :)
pozdrawiam