Thursday 26 March 2009

strych z antykami

...niespodziewanie powóz zatrzymał się przed starą opuszczoną kamiennicą. czy nie ma lepszego miejsca w tym mieście? dlaczego właśnie tu miałabym zamieszkać? podwórko w zamkiętej studni kwadratu obskurnych ścian. ciemność, smutek, cisza. tylko tak mogę opisać to miejsce. niepewnie wchodzę do klatki schodowej, a właściwie jej pozostałości. przede mną pociemniały od starości, drewniany szkielet schodów i poręczy. nie wiem jak po tym wyszczerbionym wraku klatki schodowej mam wejść na piętro. jak pająk chwytam się pozostałości poręczy i powoli pnę się do góry. wszystko dookoła złowieszczo skrzypi, ostrzegając przed niechybnym zawaleniem się wiotkiej konstrukcji. nagle zza lekko uchylonych drzwi na półpiętrze nieśmiało i ostrożnie wychyla się siwa, roczochrana głowa w drucianych lenonkach - czyżby moja jedyna sąsiadka? ktoś jednak tu mieszka, a przecież mówiono mi, że wszyscy się wyprowadzili. pnę się dalej, gdy tylko głowa chowa się w ciemności mieszkania-widma. i wreszcie jestem na ostatnim piętrze. tu jest moje odziedziczone królestwo, moje lokum na najbliższy czas. ostrożnie przekręcam klucz w ozdobnym zamku, którego czasy świetności już dawno minęły. naciskam klamkę, lecz drzwi nie chcą ustąpić, coś w środku je blokuje. chyba spędzę noc na wiszących schodach. napieram mocniej i słyszę grzmot upadającego ciężaru. otwieram drzwi możliwie jak najszerzej, ale udaje mi się wetknąć tylko głowę w powstałą szparę. wyciągam się jak struna i wciskam do środka. jest doś ponuro i ciemno. po chwili jednak moje oczy przyzwyczajają się do panującego mroku. dlaczego nie ma okien - zastanawiam się głośno. powoli z mroku wyłaniają sie kształty. jest ich tu pełno stoją ciasno poustawiane, jedne przy drugich, jedne na drugich. duże, stare, misternie rzeźbione, piękne. jest ich więcej niż pozwala na to powierzchnia mieszkania. zasłaniają okna, ściany, podłogę i nawet częściowo sufit. wchodzę na kolejne półki ale nie skalne, chwytam się grani, niepewnie balansuję na przepaścią kolejnych rantów. gdzie ja jestem??? oczy przyzwyczaiły się już do bladego światła wciskającego się każdą możliwą szczeliną pomiędzy meblami. dopiero teraz zdaję sobie sprawę, co odziedziczyłam - strych z antykami, solidnej roboty, unikatowymi, pięknymi meblami. zapomnianymi przez wszystkich, gromadzonymi wiekami przez kolejne pokolenia mojej rodziny, cudem ocalałymi w czasie wojen, przeprowadzek i innych wydarzeń. siadam w misternie zdobionym fotelu górującym dumnie nad innym antykami jak niczym na tronie i podziwiam swoje znalezisko, swoje dziedzictwo. chłonę zapach starych mebli, wyczuwam historie rodzinne kryjące się w zakamarkach szuflad, w otchłani niemych zwierciadeł w wielkich trzydrzwiowych szafach, w zgrzycie sprężyn metalowego łoża małżeńskiego moich dziadków, słyszę szepty moich przodków ukryte w pluszu tapicerowanych siedzisk foteli i pod abażurami stojących w kącie lamp. są niemymi świadkami rodzinnych sag, narodzin, urodzin, odwiedzin, chrzcin, wesel i pogrzebów, śmiechu i szlochów, gromkich wiwatów i cichych modlitw, okruchów codzienności mojej rodzin stąd aż do wieczności...
nagle skądś z zewnątrz, z bardzo daleka dobiega mnie dźwięk przyjemnej muzyki. otwieram oczy. dźwięki muzyki dobiegają do mnie coraz wyraźniej - to radio, spiker właśnie zapowiedział kolejny utwór jakiegoś mniej znanego klasyka. a więc to był tylko sen. wybiła 6.30 - powóz z woźnicą zniknął, zniknęły też konie i stara kamiennica, mieszkanie-widmo, antyki. leżę w łóżku a przez żaluzje nieśmiało zaglądają pierwsze promienie słońca... jest rok 2009 i jedyne, co pamiętam, że gdzieś wyjeżdżałam...

1 comment:

einherjer said...

interesujące te Twoje podróże...
jak wrócisz z kolejnego wyjazdu, to też go opisz, proszę ;)