
świat pogrążył się w szarości, w domu panuje jakiś złowrogi mrok jak z powieści Zafona. widok za oknem jak na wyblakłej kliszy fotograficznej. nie mogę sobie znaleźć miejsca w takiej rzeczywistości, to nie dla mnie. lektura książki nie pomaga... mimo, że tytuł i autor (Gorący lód by T. Jastrun) powinny działać rozgrzewająco... ale nie działają. nie tak miało być z początkiem nowego roku, ale jest jak jest. na dodatek codzienność działa zbyt przygniatająco.

ponoć drobne przyjemności mają pomagać w takiej beznadziejnej aurze, ale...
kiedy rano zaczynał prószyć śnieg, myślałam, że będzie ze mną lepiej, ale...
poprószył kilka chwil i przestał...
nie chce mi się wychodzić na zewnątrz... na te brudne ulice, brrr
zostaję w domu

spójrz w siebie... spoglądam i nic

no to zrób coś... dla siebie...

robię...
i uzmysławiam sobie, że póki nie zajmę się czymś z pasją nie zaznam spokoju i ukojenia...
i ma to szerszy wątek niż tylko chwilowa niemoc dnia codziennego...
ma to związek z tym, co chciałabym w życiu robić... zawodowo
dotychczasowe zajęcia były w zasadzie w zastępstwie, na przeczekanie, do chwili gdy odkryję co mnie fascynuje (
dużo mi to czasu zajęło, nie sądziłam, że aż tyle lat na to potrzeba)
historie biurowe chyba już mnie nie interesują, to nie moja bajka...

wyjmuję mój podręczny zestaw rękodzielniczy i wycinam serce...
będzie jak z piernika... kolorowe i błyszczące, takie jak lubię
a potem cyk zdjęcie...
a potem pstryk szarość znika
moja osobista recepta na szare dni, a może na życie: rękodzieło + fotografia