Sunday 10 January 2010

po sąsiedzku / neighbourhood

wszystko zaczęło się od... sama już nie wiem od czego się zaczęło. łączy nas wiele: jesteśmy kobietami, mamy dzieci w podobnym wieku, obie połknęłyśmy fotograficznego bakcyla na dobre, mieszkamy w tym samym mieście, a nawet w tej samej dzielnicy, ba w tym samym domu. dzieli nas... ściana, korytarz!
po sąsiedzku znalazłam pokrewną duszę. skąd taki pewnik. tak się składa, że czytujemy prawie te same blogi i obie natknąwszy się na kulinarny blog Liski miałyśmy ochotę na to samo ciasto. obie upiekłyśmy murzynka z jabłkami i orzechami i spotkałyśmy się z dziećmi w sobotę po południu u mnie. ale jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że ten sam przepis zinterpretowałayśmy każda po swojemu, ale w sumie obie wersje wyszły smakowicie. ja zapomniałam dodać kakao, więc jaki to murzynek. sąsiadka zza ściany wprowadziła swoje zmiany. miło było spędzić wspólne popołudnie przy herbacie z ciastami niespodziankami. dzieci też miały mnóstwo frajdy ze wspólnej zabawy. tym bardziej, że do grona chłopców dołączyła dziewczynka! miło będzie kontynuwać tą sąsiedzką znajomość! tak bliską i ciepłą!






Ciasto (murzynek) z jabłkami i orzechami
(wersja według przepisu Liski , na zdjęciu ciasto bez kakao)
Składniki:
180 g miękkiego masła
150 g cukru pudru
2 jajka
130 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki ciemnego kakao (o którym zapomniałam)
50 g mlecznej czekolady, pokrojonej
1 łyżeczka cynamonugarść dowolnych orzechów, posiekanych
1 duże jabłko, obrane i pokrojone w drobną kostkę
Piekarnik nagrzać do 175 st C. Masło utrzeć z cukrem, dodawać po jednym jajku, w następnej kolejności dodać cynamon i kakao. Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, czekoladą i orzechami. Dodać do masy cukrowo-maślanej razem z jabłkami. Wymieszać. Formę keksową wysmarować masłem, kaszą manną lub tartą bułką. Przełożyć ciasto do foremki. Wstawić ciasto do piekarnika i piec 50-60 minut. Ostudzić w formie.
Smacznego!

17 comments:

Patrycja said...

O rany to się naprawdę rzadko zdarza. Tak blisko??:)Fajnie!


Pozdrawiam ciepło!

enchocolatte said...

a jednak czasem tak bywa!
pozdrawiam Patrycjo - miło Cię widzieć chyba pierwszy raz u mnie, choć ja do Ciebie bardzo często zaglądam!

Maja Miusow said...

fajne zdjecia:)

Ewa said...

Kolejne ciekawe kolaże :) I kolejny raz smacznie u Ciebie! Ja też znalazłam po sąsiedzku bratnią duszę - to samo czytamy, podobnie gotujemy, mamy wspólną pasję :) Pozdrawiam!
Ewa

Anonymous said...

ojej, ale mi miło :)))

ja też się bardzo cieszę :)
li
ps. oparcie na sanki pasuje idealnie, dziękuję!

Delie said...

O rety, ale historia:) Świetna.
Pozdrawiam Was obie:)

Pchełka said...

i znowu u mnie pachnie...

enchocolatte said...

Maju, dziękuję!

Ewo, dziękuję za dobre słowo!

Li, gdyby coś wystarczy zapukać!

Delie, dzięki za podwójne pozdrowienia, tym bardziej, że chyba się znacie z ... Li

Delie said...

No, to teraz jestem wściekle ciekawa, kim jest ta bratnia dusza?:)

enchocolatte said...

Może sama zechce to wkrótce zdradzić!? :)

Patrycja said...

Hehe, wiesz jak budować napięcie, teraz wszyscy chcą wiedzieć kim Ona jest:)
Chyba pierwszy, tak się złożyło:)

enchocolatte said...

Li chyba musisz się ujawnić! Zobacz co, się dzieje!

Delie said...

Li, już wiem, że Ty to Ty:)
Pozdrowienia ślę;-)
D.

Anonymous said...

:))
kolejna motywacja, żeby jednak uruchomić do końca mojego bloga :)
li

enchocolatte said...

no i proszę jak się pięknie historia pewnego posta rozwinęła!
pozdrawiam wszystkich
i Li
i Delie!

Anonymous said...

Zadroszczę takiej znajomości. My mieszkamy w dużym, anonimowym bloku, gdzie sąsiedzi trzaskają sobie przed nosem drzwiami. Z resztą co chwila jest to ktoś inny- większość mieszkań jest wynajmowana. Znajomości z placu zabaw- zazwyczaj kurtuazyjnie miłe i przejściowe. Chciałabym, żeby moja córka miała koleżankę lub kolegę za ścianą. A ja bratnią duszę, z którą mogłabym napić się herbaty, nie mówiąc już o wspólnym pieczeniu ciasta. Swoją drogą wspólne gotowanie ma w sobie coś magicznego. Kiedy z moją, mieszkającą obecnie na drugim końcu miasta i potwornie zapracowaną przyjaciółką, razem przygotowujemy coś w kuchni, wytwarza się między nami jakieś bezsłowne porozumienie. Sięgam bez zastanowienia do szuflady w jej nowej kuchni i znajduję to, czego właśnie potrzebowałam. Rozmawiamy sobie o wszystkim, pijemy wino a pyszne ciasto lub sałatka robią się właściwie same. To bardzo miłe, bliskie chwile. Szkoda, że zdarzają się tak rzadko.
Anonimowa z Żoliborza (ka)

enchocolatte said...

Czasem i tak niestety bywa, chyba nawet częściej niż czasem. Może da się coś zrobić, skoro jesteś z Żoliborza!