Thursday, 25 February 2010

nasz comfort day / our comfort day

choć za oknem słonecznie i ciepło, my siedzimy w domu, wygrzewamy się niczym marcowe koty na parapetach i czarujemy wiosnę w domu. dopadło nas wiosenne przeziębienie, nic nadzwyczajnego o tej porze roku. w planach był wypad do lasu w poszukiwaniu wiosny, zielonych pączków, itp. to taka nasza tradycja. ale z dziećmi nie ma co planować. na szczęście natura okazała się łaskawa i obdarzyła nasz dom zieloną niespodzianką - uschnięta gałązka dzikiej róży, urwana na jakimś zimowym spacerze, nieśmiało wypuściła zielone pędzelki nierozwiniętych jeszcze listków. a słońce za wszelką cenę próbowało się zakraść przez spuszczone żaluzje we wszystkie zakamarki domu. postanowiliśmy zrobić sobie "comfort day", czyli każdy robi to, co na co ma największa ochotę. chłopcy tradycyjnie wybrali budowanie z klocków, których całe pudło wysypali w multimedialnym* pokoju Taty. ja delektowałam się ciepłem promieni słonecznych i kanapką z ulubionym dżemem porzeczkowym, od zawsze kojarzącym mi się z pewną historią** z dzieciństwa. tak niespiesznie mijał nam poranek.







* multimedialnym, gdyż tata chłopców zainstalował tam wszystkie media audiowizualne plus bibliotekę.
** babcia Nina, posiadaczka tajemniczego ogrodu porośniętego m.in. mnóstwem krzewów owocowych, całe lato najpierw pielęgnowała, a potem zbierała dorodne porzeczki, aby ugotować z nich najlepsze na świecie konfitury. następnie wybarała największy istniejący na rynku słoik o gargantuicznej pojemności 3l i wlała tam bezcenną bo "hand made" konfiturę , aby następnie zawieźć ten zapas witamin swoim wnuczkom. długo jechała pociągiem, pokonała ponad 1500 km i gdy szczęśliwie dotarła do domu ukochanych wnuczek stało się nieszczęście. w chwili gdy babcia wyjęła olbrzymi słój z aksamitno-czarną zawartością i podawała go mamie, słoik wyślizgnął się z rąk mamy i trzaskiem rozbił się o podłogę. łzy polały się po policzkach babci i mamy. bezcenna zawartość słoja została utracona na zawsze. tej zimy dziewczynki nie jadły swojej ulubionej konfitury, musiały czekać do lata.

6 comments:

schola said...

te zielone listeczki na gałązkach to dobry znak,życzę powrotu do zdrowia i rychłej wiosny,a namiastkę jej macie już w swoim domu.
pozdrawiam.....

enchocolatte said...

Dziękujemy Ci Schola!
:)
E.

Delie said...

Jak fajnie. Z tymi listkami i w ogóle.
Piękny dom!

Camilla Alvén said...

It looks very nice, I like to let the light in!
Have a nice day

aga said...

Leniwy rodzinny poranek...w blasku słońca. Dzięki za odwiedziny u mnie i ciepłe słowa co do fotki mola!Życzę zdrówka:)

Mamsan said...

Piekna niespodzianka z ta galazka dzikiej rozy...! wracajcie do zdrowia, moje dzieci tez chore ale my jeszcze nie... Pozdrawiam. M