... z mojego szczęśliwego dzieciństwa nie sposób zapomnieć zniewalającego aromatu bzu przyjemnie odurzającego zmysły swą magiczną wonią... szczególnie miłe doznania odczuwałam wdychając ten aromat zaraz po pierwszym, porannym, wiosennym deszczu... wystraczyło wyskoczyć o świcie z łóżka i na bosaka wybiec na werandę babcinego domu... a tuż przy schodach witał mnie bujnie kwitnący biały krzew bzu... ach co za rozkosz, co za błogość, co za słodycz... przeskakując po dwa schodki już po chwili małe stópki były na wąskiej piaszczystej ścieżynce wijącej się wokół drewnianego domu z białymi okiennicami, pomalowanego na ciemnozielony kolor, który idealnie pasował do otaczacej głebokiej zieleni ogrodu... biegnąc wzdłuż alejki wysadzanej po obu stronach rozłożystymi wiechciami różnokolorowych floksów, dostojnych kosaćców i wyniosłych pantoflowatych fioletów tojadu w parę minut znajdowałam się u bram raju - starej drewnianej furtki zarośniętej po obu stronach krzewami liliowego bzy - furtki, za którą zaczynały się dzikie trawy, kwiaty, łaki, las...
2 comments:
ja dzisiaj dostałam całe naręcze bzowego kwiecia od przyjaciółki...uwielbiam się w niego wpatrywac..i zapach jakim wypełnił dom...
chwytaj te ulotne chwile dopóki trwają!
Post a Comment